post-title Kombinatoryka

Kombinatoryka

Kombinatoryka

 CZUŁYM UCHEM 

Dziś bez zbędnych wstępów i lukrowanych historyjek. Będzie za to konkretnie, zwięźle, na temat i siłą po łebkach. O dzisiejszych bohaterach i wątkach z nimi związanych można by pisać przez kilka odcinków naszego cyklu, co też nie omieszkam uczynić w przyszłości –  bliskiej lub dalekiej. Dziś jednak skupię się na jednej z najpopularniejszych grup w historii polskiej muzyki rozrywkowej w ogóle.

Trudno uwierzyć, ale historia zespołu Kombi, choć burzliwa i skomplikowana na tyle, że pisząc o niej trudno wystrzec się kontrowersji, liczy sobie już ponad pięćdziesiąt lat. Wprawdzie jest to trochę naciągane datowanie, ale chodzi o pewną ciągłość, której wspólnym mianownikiem jest osoba założyciela.

Zespół został powołany do życia przez Sławomira Łosowskiego w 1969 r. pod nazwą Akcenty, a w 1976 r podczas audycji „Bałtyckie Forum Muzyczne“ Radia Gdańsk, nadawanej na żywo, został przemianowany na Kombi, co ponoć było zabiegiem czysto marketingowym, ale de facto stało się gwarantem owej ciągłości.

W początkach działalności zespół koncentrował się na wykonywaniu coverów zachodnich grup, by później skupić się na bluesie, a następnie muzyce improwizowanej i eksperymentalnej. Motorem napędowym tej ewolucji był sam Łosowski, który bardzo wcześnie zainteresował się możliwościami współczesnych syntezatorów.

Ponieważ o zakupie takowych nie było wówczas mowy, jako wykształcony technik elektronik przerabiał dostępne na rynku organy elektroniczne, rozszerzając ich możliwości brzmieniowe. Muzyk zresztą do dzisiaj modyfikuje swoje instrumenty na własne potrzeby. Jeszcze w 1975 r. Łozowski całkowicie przebudował skład zespołu, dzięki czemu pojawili się w nim Jan Pluta, Waldemar Tkaczyk i Grzegorz Skawiński – nazwiska w polskiej muzyce rozrywkowej ważne, oj, nawet bardzo.

Debiutancką płytę, zatytułowaną po prostu „Kombi“ (tzw. płyta z muchą) zespół wydał w 1980 r., natomiast rok później ukazał się krążek „Królowie życia“, na którym się skupimy. Nie jest to płyta przełomowa i nie jest to jeszcze największy sukces zespołu, który swój niepowtarzalny styl zdefiniował dopiero na następnym albumie pod wymownym tytułem „Nowy rozdział“. „Królom życia“ bliżej jeszcze do Deep Purple niż Ultravox.

Dlaczego zatem właśnie tę płytę postanowiłem wyróżnić? Zasadniczo istnieje jeden powód. Choć wejście w synth-pop było z punktu widzenia kariery zespołu strzałem w dziesiątkę i nawet udało się tę formę uszlachetnić na płycie „Kombi 4“ z „Naszym randez vous“ na czele, zespół w mojej ocenie nigdy nie był już tak spójny brzmieniowo, tak kompletny i tak zgrany.

Nawet jeśli otwierające płytę „Nie mam nic“ trąci trochę myszką, to im dalej w las, tym coraz lepiej. Jest to album na którym słychać wirtuozerię poszczególnych muzyków i niesłychaną dbałość o brzmienie i jakość partii instrumentalnych, których jest tu co niemiara, ba, dwa utwory są instrumentalne w całości.

Rozmarzony „Smak wina“,okraszony wyśmienitymi partiami solowymi na moogu, bezprogowym basie i gitarze, oraz rewelacyjne „Bez ograniczeń energii“, które dla mojego pokolenia kojarzy się mocno z czołówką programu telewizyjnego „5-10-15” i jest jednym z najciekawszych utworów rockowych w historii.

Każde jego odtworzenie to przygoda. Jest tak nabity energią, że spokojnie może zastąpić w życiu kawę. Kunszt muzyków powoduje, że czapki same zdejmują się z głów, natomiast intro i motyw przewodni raz usłyszane nie dają o sobie zapomnieć już nigdy.

Kombi to fenomen, któremu udało się stworzyć nawet światy równoległe, ale tu już całkiem inna historia.

Łukasz Cupał

MP 2/2023