post-title Eryk Kulm: „Wiedziałem, że będę artystą“

Eryk Kulm: „Wiedziałem, że będę artystą“

Eryk Kulm: „Wiedziałem, że będę artystą“

 WYWIAD MIESIĄCA 

Zagrał główną rolę w filmie „Filip w reżyserii Michała Kwiecińskiego. Ta prawdziwa kreacja aktorska zaowocowała nagrodą im. Zbigniewa Cybulskiego, którą aktor odebrał pod koniec ubiegłego roku. Jury podkreśliło, iż aktor stworzył rolę, która „jest sercem filmu”, stworzył postać człowieka prześladowanego, obdarzonego niezwykłą wewnętrzną siłą, a przy tym to rola odważna w interpretacji, obdarzona rozpiętością i dojrzałością użytych środków aktorskich. Film Kwiecińskiego zdobył też na ubiegłorocznym festiwalu polskiego kina w Gdyni Srebrne Lwy.

 

Pochodzi Pan z artystycznej rodziny.

Tak. Moja mama była popularną malarką, jej ojciec, a mój dziadek to Konstanty Gorbatowski – świetny malarz. Ojciec był znanym perkusistą, a jego ojciec oficerem rozrywkowym na statku. Żyłem w domu nieprzeciętnym.

 

To trudne?

Nie miałem wyboru, tak mi się trafiło. Musiałem się jakoś usadowić pomiędzy imprezami a codziennym życiem. Czasami było za mało kasy, czasami wystarczało na więcej. Sytuacja w mojej rodzinie była dynamiczna i zmienna. Moi rodzice kochali się bardzo, ale to nie był łatwy związek. Nauczyłem się poczucia wolności, a właściwie to zostało mi ono wpojone,  którego za żadne skarby nie umiałbym zamienić na inne, np. na bezpieczeństwo albo jakąś stabilizację. Mam wysoką wyporność na przepływ pieniędzy: od zera do milionera. Umiem żyć w biedzie, nie umiem mieć za dużo pieniędzy, zresztą nie one są najważniejsze.

 

A co w tej wolności jest najważniejsze?

To, że nikt nie miał i nie ma nade mną władzy. De facto każda moja praca to jest współpraca, a nie żadna inna zależność. Przy filmie, w teatrze zawsze pracuję najlepiej, jak w tym momencie umiem. Nie pracuję dla kogoś, nie jestem petentem, robimy coś wspólnie. Jestem samostanowiącą jednostką.

 

Mówi Pan kilkoma językami, bo dom Pana do tego przygotował.

Mama mówiła biegle po francusku, ojciec perfekt władał angielskim amerykańskim, spędził w Stanach 12 lat, ja od pierwszego roku życia właściwie jeździłem do Ameryki. Ten kraj mam też w sobie. I pewnie dlatego bardzo poważnie myślę o przemyśle filmowym w Ameryce. Kiedyś sobie powiedziałem, jak już poważnie traktowałem swój aktorski wybór życiowy, że chciałbym zostać pierwszym polskim aktorem, który zostanie nagrodzony statuetką Oskara. Takie mam marzenie.

 

Bardzo Panu tego życzę. A kiedy tak na serio pomyślał Pan o aktorstwie?

Wcześnie, bo już na przełomie gimnazjum i liceum. Miałem piętnaście lat. Wiedziałem, że nie będę muzykiem, choć oczywiście grałem. I teraz też robię muzykę. Elektroniczną. Muzyka jest megaważną częścią mego życia. Na Spotify już pokazałem jeden swój utwór. Teraz mam przerwę, bo jestem zajęty aktorsko, ale mam plany muzyczne. Myślę o koncertowaniu, choć jeszcze długa droga przede mną.

 

Od dziesięciu lat jest Pan w teatrze i w kinie. Jak Pan ocenia tę swoją pierwszą dziesiątkę?

Filmowo to było wieczne czekania i dużo związanych z tym frustracji. Miałem taki okres, że często słyszałem: „Zdolny, ale taki charakterystyczny”, więc czekałem.

 

Uroda przeszkadzała?

To był rodzaj takiego mojego przekleństwa. Musiałem przekonywać, że nie tylko widać, jaki jestem, ale również coś potrafię, i musiałem zabiegać, żeby mi dali szansę. Ale teraz już wiem, dlaczego to wszystko było.

 

Dlaczego?

Żeby przyszedł „Filip“. Dostałem szansę od producenta i reżysera Michała Kwiecińskiego na niesamowitą rolę główną. No i właśnie on zaufał mi w pełni. Wiem, że gdybym za szybko dostał taką rolę i gdyby za szybko przyszedł taki sukces jak po filmie „Filip“, to mogłoby się wydarzyć dużo złych rzeczy. Ważne jest psychiczne przygotowanie, żeby nie trwać w swoich traumach i kompleksach. Wtedy się robią takie dziury w człowieku, które mogą źle rokować.

 

Bo?

Byłem wrażliwym dzieckiem i odbierałem świat bardzo emocjonalnie. To się obracało przeciwko mnie, byłem czasami nieprzystosowany do świata zewnętrznego. Byłem wręcz uczulony na niesprawiedliwość. I mam to do dzisiaj.

 

Jest Pan bardzo wysoki, to Pana widać w tłumie…

No może dlatego też, ale serio to miałem wdrukowany w swój system rodzaj odpowiedzialności za innych. Mało dbałem o siebie i miałem też rodzaj złości do takich ludzi, którzy bez sensu krzywdzili innych i mnie, bo żyli byle jak. Stajemy się dzisiaj dla siebie obcy. Oddalamy się, zamiast się jednoczyć.

 

Rola Filipa to na pewno wielki sukces, co potwierdziła też przyznana Panu nagroda im. Zbigniewa Cybulskiego. Gratuluję szczerze. Miał Pan jednak szczęście, że spotkał Michała Kwiecińskiego.

O tak. Jest coś magicznego w sytuacji, kiedy tak się świat wokół dzieje i składa, że daje człowiekowi szansę. I tak mi się ułożyło. Niebywale długi, bo roczny był okres przygotowawczy do samej pracy na planie. Naukę języka niemieckiego zaczynałem od zera, więc intensywnie, codziennie po wiele godzin ćwiczeń, a potem kolejne zadanie – wchodzenie w rolę. Właściwie w tym czasie zajmowałem się głównie postacią Filipa. Wchodziłem w osobowość mojego bohatera. Miałem też bardzo ważne zajęcia aktorskie z Anią Skorupą (coaching aktorski, praca nad budowaniem postaci – przy. red.), a poza tym życie mnie nie oszczędzało w tym czasie. Zmarli moi rodzice, wpierw ojciec, potem mama, rzeczy, które określały Filipa, określały też mnie w tym bardzo trudnym czasie. Często nie musiałem grać, po prostu byłem w sytuacjach mojego bohatera.

 

Pana życie tworzyło dojrzałego Filipa.

Tak. Dotknąłem takich obszarów siebie, że nie mogę oglądać tego filmu. Widziałem go tylko raz i po projekcji nie mogłem mówić przez pół godziny. Nie byłem w stanie. Żeby być prawdziwym Filipem, musiałem zatrzymać w sobie takie stany, które właściwie powinny były ode mnie odchodzić. Nie było łatwe to emocjonalne zamrożenie przez właściwie rok. I myślę, że dlatego też Filip trafia w serce, bo nie ma w nim kłamstwa. Mój stan emocjonalny żyje w filmowej postaci Filipa.

 

A Filip filmowy żyje w świecie wojny.

Mam swoje rodzinne wojenne losy. Maja babcia ze strony mamy walczyła w powstaniu warszawskim. Dziadek uciekał z Auschwitz, wychowałem się wśród bardzo trudnych tematycznie obrazów mojego dziadka, a więc mam coś w sobie z tamtej wojny. Zresztą w moim mieszkaniu wisi jeden z obrazów dziadka, który może nie poprawia mojej jakości emocjonalnej, ale jest bardzo piękny. Gen wojny mam w sobie. W trakcie przygotowawczych zajęć aktorskich dokopywaliśmy się do tej wojennej traumy we mnie. Przypłaciłem to w trakcie pracy atakiem paniki.

Bardzo ważny w filmie „Filip“ jest wątek przyjaźni. Czy dla Pana prywatnie przyjaźń jest ważna?

Mam to szczęście, że mam grono przyjaciół. Jest nas ośmiu. Pierwszego przyjaciela pozyskałem w trzecim roku życia, a potem sukcesywnie przybywali następni. Stworzyła się taka paczka szkolna, która przetrwała. Miałem wspaniałe wzorce, bo moja mama miała przyjaciółki, które są moimi przyszywanymi ciociami. Przyjaźń więc jest w moim życiu zjawiskiem naturalnym, dlatego też pewnie taka ważna jest w tym filmie. Przyjaciele są jak rodzina.

 

Po takich doświadczeniach, w jakim jest Pan teraz momencie zawodowo-życiowym?

Najważniejsze – nie muszę niczego udowadniać. I to nie jest pycha, tylko moje głębokie przekonanie, że potrafię. Pokazałem tą rolą dużą część moich aktorskich możliwości.

 

To powód do radości.

Zapewne. Ale najbardziej cieszy mnie spokój i słońce, natura i muzyka.

 

A co w najbliższym czasie przed Panem?

Teraz robimy serial z Marysią Dębską dla Canal Plus, dość zabawna historia o parze, która po kilkunastu latach próbuje się rozstać. Wchodzi też na ekrany film Teściowie 2, a w przyszłym roku będę robił duży film znowu z Michałem Kwiecińskim, ale jeszcze za wcześnie, by mówić o szczegółach. Może tylko dodam, że zdjęcia znowu będą dziełem Michała Sobocińskiego.

Trzymam zatem kciuki i życzę kolejnych sukcesów. Dziękuję za spotkanie.

Alina Kietrys

MP 7-8/2023