CZUŁYM UCHEM
Wieczór był ciepły, wczesnoletni. W przerwie koncertu, razem z ojcem, wyszliśmy na spacer z psami. Wabiły się Kropka i Sonia. Kropka była niedużą, rudą suczką, powabem przypominającą sarnę, sierść miała krótką, uszy proste, na środku głowy tkwiła biała plamka, pretekst dla jej imienia. Była mamą Soni. Sonia, podobnej wielkości, ale czarna, kłapoucha i prawie zupełnie pozbawiona wdzięku, nie przypominała swojej mamy wcale. Ja z kolei nie przypominałem jeszcze swojego ojca. W każdym razie nie tak bardzo, jak teraz.
Nastrój był podniosły. Ogarniało mnie poczucie istnienia wspólnoty. Moja ulica, moje miasto, cały kraj tego wieczoru aż pulsował jej istnieniem. Zrobiliśmy kółko wokół boiska. Nie pamiętam dokładnie, o czym rozmawialiśmy, choć jestem niemal pewien, że dzieliliśmy się wrażeniami z pierwszej części koncertu, a ojciec wplatał w nie swoje wspomnienia. Wspominał lepsze czasy, choć to ja miałem żyć w lepszych czasach. On jednak wiedział o czymś, czego ja jeszcze nawet nie podejrzewałem. I gdyby nawet mi powiedział, nie zrozumiałbym z tego nic. A gdybym zrozumiał, nie miałbym wiary.
Wróciliśmy do domu. Położyłem się na kanapie i z zachwytem patrzyłem w ekran telewizora. Czasem wzrok swój wlepiałem przez otwarte drzwi balkonu w korony drzew, oświetlone światłem ulicznych latarni. Marzyłem o swoim przyszłym życiu. Wierzyłem, że będzie piękne, poetyckie i wzniosłe, jak ten koncert. Tego dnia skończyłem piętnaście lat i miałem wiarę.
28 czerwca 1997 roku w Operze Leśnej w ramach XXXIV Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu odbył się wyjątkowy koncert poświęcony pamięci Agnieszki Osieckiej. Ozdobiony zielonymi girlandami liści amfiteatr prezentował się przepięknie. Wszyscy artyści biorący udział w wydarzeniu obecni byli na scenie przez cały czas i nic nie działo się za kulisami. Do swojej dyspozycji mieli stoliki, krzesła, sofę a nawet barek, w którym Krzysztof Materna alias Mambo Spinoza podawał zgromadzonym kruszon.
Koncert poprowadziła Magda Umer. Zrobiła to wspaniale. Towarzyszyła jej Agata Passent, córka Agnieszki Osieckiej. Magda Umer w tej relacji wcieliła się w rolę mentorki i przewodniczki. Dzięki niej całe wydarzenie przebiegało w lekki, nienachalny sposób, jakby w ogóle nie było scenariusza, jakby nie było reżysera, jakby wszystko działo się spontanicznie. Przede wszystkim bez patosu, lecz z miłością. Umer zapanowała nad programem, Agatą Passent i wszystkimi zgromadzonymi artystami.
Do dziś w żywej pamięci mam większość piosenek wykonanych tego wieczoru. Pamiętam Zbigniewa Zamachowskiego śpiewającego o Zielińskiej, André Ochodlę żegnającego Kraków, „Cyganka” Janusza Józefowicza, Stanisława Soykę, wspaniałą Krystynę Jandę, Piotra Machalicę i jego długie, melancholijne ramiona, Edytę Geppert, Ewę Bem, Grzegorza Turnaua, Wiktora Zborowskiego, Hannę Banaszak, Annę Szałapak, która już wtedy była aniołem, byli też młodziutcy Anna Maria Jopek, Justyna Steczkowska, Kasia Groniec i Mariusz Lubomski. Królowała zaś Maryla Rodowicz. Pamiętam wszystkich! Czasem było smutno, czasem wesoło.
W oczach zebranych, tych starszych, tańczył pewien rodzaj smutku. Właśnie rodziła się nostalgia. Oni już wiedzieli, a ja nie, że właśnie minęło coś, czym nie zdążyli się jeszcze nacieszyć, bo czasy mijają teraz szybciej, niż zdążymy się do nich przyzwyczaić.
Cieszyłem się w całej swojej naiwności, że za rok znów będę świadkiem tak pięknego koncertu w opolskim amfiteatrze, ale taki, ani nawet podobny koncert już się nigdy nie wydarzył. A jak było potem, dobrze wszyscy wiemy. Sztuczny miód. Choć dziś jest łatwiej, jest lepiej, to „tamte czasy” jakoś były lepsze.
Koncert został nagrany na płycie DVD. Warto go mieć i czasem wracać do niego. Tak dla kalibracji.
Łukasz Cupał