Zakończone niedawno letnie igrzyska olimpijskie w Paryżu wzbudziły sporo emocji na Słowacji, w Polsce i na całym świecie. A gdy owe emocje już opadły, ze strony polskiego premiera padła deklaracja, że Polska będzie starać się o zorganizowanie letnich igrzysk olimpijskich w 2040 lub 2044 r.
Impreza miałaby się odbyć w Warszawie jako ukoronowanie polskiego sukcesu, polskiej transformacji. Już dziś prawie dogoniliśmy Zachód, a za 20 lat być może będziemy gospodarczo na poziomie bardzo zbliżonym do Włoch, Irlandii, Danii czy Francji, a igrzyska mogłyby ten sukces wizerunkowo potwierdzić. Gdyby odbyły się w 2044 r. w Warszawie, miałyby też dodatkowy aspekt: przypadłyby akurat na stulecie powstania warszawskiego, w mieście sukcesu, które powstało z ruin.
Zalet jest sporo, ale przy okazji pojawiło się też w Polsce dużo pytań i wątpliwości. Czy nas na to stać? Według niektórych wyliczeń na przygotowania do igrzysk trzeba wydać kilkadziesiąt miliardów złotych. Za tę kwotę można byłoby wybudować pięć linii metra w Warszawie i dodatkowo po dwie linie w Krakowie i we Wrocławiu.
Albo całkowicie rozwiązać problem braku mieszkań. Autostrady już mamy, ale w Polsce wciąż nie ma pieniędzy, by całkowicie zmodernizować kolej, warto dodać, że 12 mln Polaków jest wykluczonych komunikacyjnie – do ich miejscowości, inaczej niż na Słowacji, nie dociera żaden autobus ani pociąg lub kursują one, ale tylko 2-3 razy dziennie.
Nawet w samym Krakowie jest kilkadziesiąt osiedli na obrzeżach miasta, gdzie do dziś nie ma kanalizacji i chodników, a polskie rzeki to jedna wielka katastrofa ekologiczna. Czy igrzyska nie są zatem tematem zastępczym, pokazową imprezą w stylu Rosji czy Kazachstanu, gdzie nie rozwiązuje się przyziemnych problemów, ale buduje wspaniałe obiekty w stolicy, które mają zachwycić świat? Takich pytań pojawia się więcej.
Zwolennicy igrzysk mówią, że Polska potrzebuje jakichś nowych wielkich wyzwań, bo stare się zdezaktualizowały. Weszliśmy do UE i NATO, zbudowaliśmy autostrady i co dalej? Polacy są zadaniowcami, potrzebują stale do czegoś dążyć.
Jeżeli wielkich wyzwań zabraknie, zacznie się marazm i stagnacja, czyli to, co można aktualnie obserwować na Słowacji, gdzie właśnie brakuje jakiegoś wyraźnego celu, a sporo ludzi mówi o atmosferze braku perspektyw, wytracaniu się impetu rozwojowego, poczuciu, że wszyscy wokół (włącznie z Rumunią) Słowację wyprzedzają, a przy tym wszystkim braku pomysłu na to, co dalej.
Tylko czy takim impulsem powinna być impreza sportowa? Zwolennicy mówią o symbolu i prestiżu idei olimpijskiej, przeciwnicy – o patologiach sportu zawodowego, ogromnej korupcji i o tym, że olimpiada nie jest już tym, co dawnej.
Obecnie do organizacji wielkich imprez sportowych coraz mniej palą się państwa demokratyczne, które wolą po prostu zapewnić wysoki komfort życia swoim obywatelom i zadbać o środowisko naturalne, natomiast coraz chętniej takie imprezy organizują różne satrapie.
Kto wie, czy za 20 lat igrzyska już całkiem się nie skompromitują. Zmienia się świadomość społeczna, coraz więcej osób jest zdania, że zamiast oglądać, jak inni biją rekordy, sami powinniśmy wyjść z domu i trochę się poruszać. A może właśnie nie, może za 20 lat igrzyska będą całkiem modne? Tego nie wiemy.
Warto przypomnieć, że Polska miała już możliwość zorganizowania olimpiady – w Krakowie w 2022 r. Kraków chciał zorganizować zimowe igrzyska wspólnie z Zakopanem i partnerami ze Słowacji. Miała to być więc polsko-słowacka impreza, która mogła się przyczynić do zacieśnienia relacji między naszymi krajami.
Może dzięki niej powstałyby nowe, tak potrzebne polsko-słowackie połączenia komunikacyjne. Kraków prawdopodobnie by te igrzyska dostał, ale sam się wycofał, bo imprezy nie chcieli mieszkańcy, którzy odrzucili pomysł w lokalnym referendum.
A może Polska powinna jednak zorganizować jakąś dużą imprezę sportową razem ze Słowacją? Jeżeli bez takiego impulsu nie potrafimy zbudować polsko-słowackich autostrad i linii kolejowych, warto o tym pomyśleć.
Jakub Łoginow