post-title Z Magdaleną Łazarkiewicz o Kajtku Czarodzieju

Z Magdaleną Łazarkiewicz o Kajtku Czarodzieju

Z Magdaleną Łazarkiewicz o Kajtku Czarodzieju

i megaklanie filmowym

 WYWIAD MIESIĄCA  

Z Magdaleną Łazarkiewicz spotkałyśmy się podczas bratysławskiej premiery jej najnowszego filmu „Kajtek Czarodziej“. Film latem trafił na ekrany słowackich i czeskich kin, rozmawiałyśmy więc o nim, ale i o słowackich powiązaniach reżyserki i jej rodzinnych relacjach, dla których wspólnym mianownikiem jest kino.

Jak w Pani uszach brzmi słowacki „Kajtek Czarodziej“?

Fajnie się go oglądało. Trochę miałam wrażenie jakby to był obcy film. Z polską wersją jestem zżyta, ale miałam poczucie, że słowacka wersja jest dobrze zrobiona. Bardzo mi się podobały role dzieci w dubbingu. Szkoda, że na premierze nie pojawił się odtwórca roli Kajtka, chętnie bym mu pogratulowała, bo zrobił dobrą robotę.

 

My znamy głosy słowackich aktorów, którzy są bardzo znani i cenieni. W pewnym momencie zauważyłam nawet, że Božidara Turzonovová, która użyczyła głosu babci głównego bohatera, ma podobny głos do Mai Komorowskiej!

Maja ma tak specyficzny głos, że trudno znaleźć jego odpowiednik, ale jego słowacka wersja była aktorsko bardzo ciekawa.

 

Film miał premierę na festiwalu filmowym w Gdyni w ubiegłym roku. Jak go przyjęła polska publiczność?

Widzowie mogli go oglądać na przełomie roku. Odniósł całkiem spory sukces – do kin przyszło około 300 tys. widzów. Ale mieliśmy pecha, bo zderzyliśmy się z nową wersją „Pana Kleksa“ i on zadziałał magicznie na część widowni, wymiatając naszego „Kajtka“ z kin.

Niestety, tak się to dzieje w świecie dystrybucji, filmy są przejmowane przez platformy streamignowe. „Kajtek“ w tej chwili jest już w Polsce na Netfliksie. Na razie tylko w Polsce. Taki jest los filmów. Ja się bardzo cieszę, że do kin przyszło aż tylu widzów, bo to są ci najlepsi widzowie, którzy szukają trochę głębszej refleksji, i to do nich staraliśmy się film adresować.

Dlaczego zdecydowała się Pani na realizację filmu dla dzieci i młodzieży?

Nie, nie robiłam filmu dla dzieci. Robiłam po prostu film, który adresowany był do trochę młodszych widzów. Przyświecała nam idea korczakowska, że nie ma dzieci, są ludzie. Teraz zbieram nagrody w postaci niesamowitego entuzjazmu ze strony widowni – im młodsza widownia, tym bardziej entuzjastyczna, otwarta, żywiołowa. Ta najmłodsza widownia jest fantastyczna!

 

O co najczęściej dzieci Panią pytają?

O efekty specjalne. Raz pewna mała dziewczynka zapytała, czy ja naprawdę wierzę w magię.

 

I co Pani jej odpowiedziała?

Oczywiście, że wierzę.

 

Film wszedł do słowackich kin na początku wakacji. Na jaką oglądalność Pani tu liczy?

Co najmniej 600 tysięcy (śmiech).

 

Jest dostępny także w Czechach?  

Tak, od końca lipca. Usłyszałam od słowackiego koproducenta, że jest taki pomysł, by ten film był do obejrzenia w kinach przez dłuższy okres. Bardzo mi się ten pomysł spodobał, bo wtedy jest szansa, że do kin dotrze więcej widzów na podstawie rekomendacji tych, co go obejrzą wcześniej. Wiadomo, takie rekomendacje działają z pewnym opóźnieniem i dlatego mam nadzieję, że tu ten film będzie w kinach dłużej, bo lepiej go oglądać na dużym ekranie niż na ekranie komputera czy telewizora.

 

Piękna i misterna praca! Gratuluję! Dlaczego Słowacja i Czechy? Tak się to robi, by pozyskać widzów i finanse?

Tak, to jest naturalny trend, żeby dążyć do robienia filmów w koprodukcjach europejskich, by zyskać więcej widzów i większe finansowanie. Poza tym świadomość, że film jest pokazywany widzowi zagranicznemu, powoduje u filmowców dążenie do tego, by realizować zadanie w taki sposób, aby przekaz był uniwersalny, czytelny w innych krajach, a to poszerza naszą perspektywę.

 

Pani nie jest pierwszy raz w Bratysławie, prawda?

Nie, mam powiązania rodzinne z Bratysławą. Troszkę znam ten kraj, może nie dogłębnie, ale jednak. W Bratysławie nagrywaliśmy też muzykę do filmu.

 

Gdzie?

W tym dziwnym budynku, odwróconym trójkącie.

 

W piramidzie? Czyli w siedzibie Słowackiego Radia?

Tak! Tam rzeczywiście fantastycznie nam się pracowało! Mieliśmy do dyspozycji świetnych muzyków i dyrygenta, który był mocno zaangażowany, więc to był ciekawy i twórczy czas. A ponieważ muzykę do filmu skomponowali mój syn i jego żona, Antoni Komasa Łazarkiewicz i Mary Komasa, mieliśmy tutaj w Bratysławie rodzinny czas twórczy. Towarzyszył nam też mój malutki wnuk, który przyglądał się tej pracy. To było dla mnie bardzo cenne.

Rośnie nowy członek rodzinnej grupy twórczej?

Tak, można powiedzieć, że to już klan (śmiech)! Ja, moja siostra, jej były mąż, ich córka to reżyserzy, mój syn to kompozytor, a za sprawą Mary Komasy nasz klan się poszerzył o kolejne osoby związane z filmem. To już megaklan filmowy (śmiech).

 

Wszyscy tu znają Pani siostrę – Agnieszkę Holland – i pewnie wszyscy o nią pytają, a Pani nie stroni od rozmów na jej temat, prawda?

Nie mam z tym problemu. Absolutnie! Chętnie się przyznaję do niej (śmiech).

 

Pani Agnieszka perfekcyjnie mówi po słowacku. Czy to przemówienie po premierze Pani filmu, które Pani wygłosiła po słowacku, pomagała przygotować właśnie ona?

Nie, sama przygotowałam. Mam nadzieję, że to było zrozumiałe (śmiech). Agnieszka studiowała w Pradze, więc jestem osłuchana z językiem czeskim, a ponieważ jej były mąż jest Słowakiem (Laco Adamik – nprzyp. od red.), jestem osłuchana także ze słowackim, znamy jego rodzinę, korzenie. To było naturalne, że interesowałam się także tym, co słowackie. Myślę, że przesiąkłam tą kulturą.

 

Są sytuacje, kiedy rozmawiacie po słowacku?

Agnieszka mówi i po słowacku, i po czesku, ale nie mamy wielu okazji do rozmów po słowacku.

 

Kiedy przyjeżdża Pani do Bratysławy, rozpoznają w Pani siostrę Agnieszki?

Tak, na ogół kręgi filmowe, z którymi tu się spotykam, wiedzą, że jesteśmy siostrami.

Interesowały się Pani przyjazdem i premierą filmową słowackie media? O co najczęściej Panią pytano?

Tak, odbyłam tu chyba mój najdłuższy wywiad w życiu – trwał półtorej godziny! Zwierzałam się z wszystkich etapów mojego życia. O Agnieszkę też pytano. Nasza wspólna historia, nasze życie to ciekawy wątek.

 

Jak Pani odebrała ówczesny wybór siostry i jej decyzję o studiach w Pradze?

Agnieszka była chyba najmłodszą studentką FAMU – miała 17 lat. Wyjechała do Pragi, nie znając języka czeskiego, co było olbrzymim jej sukcesem. W tamtym roku na FAMU pojawiła się informacja, że dwoje studentów, którzy dostali się na tę uczelnię na najwyższych pozycjach, to właśnie Agnieszka i jej przyszły mąż Laco Adamik.

Ja wtedy byłam nastolatką i z pewną ulgą przyjęłam wiadomość, że starsza siostra wyjeżdża, ponieważ to oznaczało, że będę miała pokój dla siebie. Jej wyjazd paradoksalnie wzmocnił naszą więź: tęskniłam za nią, pisałyśmy do siebie listy, kilka razy odwiedziłam ją w Pradze. Bardzo imponowało mi życie studenckie. Nie miałyśmy wtedy zbyt dużo pieniędzy i pamiętam, że razem sprzedawałyśmy kwiaty na ulicy. Do dziś pamiętam, jak nazywają się po czesku goździki – karafiáty. Niewiele na nich zarobiłyśmy (śmiech).

Podczas studiów Agnieszki w Pradze były też wstrząsające momenty, które wszyscy przeżywaliśmy, kiedy w 1968 r. do Czechosłowacji wkroczyły czołgi. Agnieszka wtedy była w więzieniu. Za jej sprawą słuchaliśmy płyt Karela Kryla. Niektóre piosenki do tej pory znam na pamięć! Różne elementy kultury czechosłowackiej wtedy do nas przenikały. To ważna część mojego doświadczenia, z którego staram się czerpać.

 

Pani nie wybrała się na studia do Pragi, ale do Wrocławia. Dlaczego?

Przez jakiś czas wzbraniałam się przed szkołą filmową, żeby nie być posądzona o to, że idę w ślady siostry, że ją małpuję (śmiech).  Najpierw poszłam w stronę teatru i we Wrocławiu studiowałam teatrologię. Później chciałam studiować reżyserię teatralną, ale zmieniłam zdanie i zdałam do szkoły filmowej w Katowicach. No i tak się potoczyły moje losy.

 

Który film ocenia Pani jako swój najlepszy?

Strasznie trudno mi to ocenić, bo nie mam dystansu do własnej twórczości. Mam na swoim koncie tzw. kultowy film – tak dwa lata temu, podczas 40. festiwalu „Młodzi i film“  w Koszalinie oceniono „Ostatni dzwonek“. Rozpisano wtedy konkurs na najlepszy film kolejnych edycji tegoż festiwalu i mój film wygrał, co mnie niesamowicie zaskoczyło, uradowało i usatysfakcjonowało. Film ten powstał ponad 30 lat temu, a wiele osób do niego wraca. To ważny dla mnie film, ale czy ulubiony? Tego nie wiem.

Nad czym teraz Pani pracuje?

Oj, długo by mówić! Jeden z projektów dotyczy bardzo trudnej historii powojennej Polski, ale nie mogę w tej chwili nic więcej zdradzić. Obecnie trwają prace nad scenariuszem. Jest też film o rozpadzie małżeństwa, dzieje się współcześnie, to dość kameralny film psychologiczny.

Ale jest też serial, który przygotowujemy wspólnie z moim klanem rodzinnym (śmiech). To pomysł, byśmy go robiły wspólnie z Agnieszką i jej córką Kasią Adamik. Jest to film oparty na sadze bardzo ciekawej, świetnie napisanej historii, opowiadającej o akuszerkach. Opowieść zaczyna się w XIX w., a kończy pod koniec XX w., więc dotyczy dużego przedziału czasu.

W tej chwili rozglądamy się za producentem. Poza tym jesienią będę robiła spektakl w teatrze dramatycznym, bo bardzo lubię wracać do teatru. Mam dużo planów. Zobaczymy, co z nich wyjdzie.

 

Małgorzata Wojcieszyńska

Zdjęcia: Stano Stehlik, Wikimedia

MP 9/2024