Kolorowy, ale czy na pewno?

 CZUŁYM UCHEM 

To jedno z pierwszych wspomnień. Mogłem mieć cztery albo pięć lat. Mieliśmy dwa telewizory. Były raczej niewielkie. Na małym stoliku stał jeden dla programu pierwszego Telewizji Polskiej, a na nim drugi dla Dwójki. Albo odwrotnie.

Oba czarno-białe z wyłupiastymi kineskopami, które łypały na nas niebieskim światłem. Każdy miał swoją antenę na białym drucie, taką właśnie jak miewały pierwsze telewizory, i czasem trzeba było nieźle nią kręcić, żeby złapać obraz. Tata kręcił najlepiej, był mistrzem, telewizyjnym szamanem wywołującym wizje, używał przy tym tęgich zaklęć. To wtedy pierwszy raz widziałem Zorro. Świat został zdefiniowany – Zorro był czarny, błyskawice białe, a światło niebieskie. Piękniejsza były tylko choinka i stare szklane bombki.

To niebywałe, ale do niedawna nie wiedziałem o istnieniu tego albumu. A przecież Grzegorz Markowski to muzycznie ważna dla mnie postać i jeden z najlepiej brzmiących głosów, które  w życiu słyszałem. Z jakiegoś tajemniczego powodu nigdy nie zainteresowałem się tym, co robi poza Perfectem. Inaczej, interesowałem się, ale nie wstecz, a album, który chcę przypomnieć, pochodzi z 1987 r., czyli z czasów, kiedy oglądałem Zorro na jednym z dwóch czarno-białych telewizorów. Pan Markowski być może też oglądał Zorro, ale jego Zorro musiał być inny. Bo Pan Markowski miał Kolorowy telewizor.

Podobno, gdy album został wydany, zalegał na półkach. Wznowiony w 2021 r. na CD i rok później na winylu przepadł chyba znowu. Może się nie załapał na sentymentalny przypływ albo już na wejściu tak słabo dostał się do świadomości ludzi, że nie było na czym budować mocnej reedycji. Myślę, że ten krążek najlepsze czasy ma jeszcze przed sobą, bo to świetny album jest!

Oszczędne, ale trafione w punkt aranżacje, selektywny dźwięk, rasowe, rockowe brzmienie, świetne teksty, pasujące jak ulał do dzisiejszych czasów, niemal apokaliptyczny klimat, ale z jajem, jak to u Markowskiego, no i ta jego maniera, pozornie flejtuchowata, odklejona, jakby zmęczona, ale w rzeczywistości na pełnym feelingu plus barwa jego głosu budują cały nastrój płyty.

Towarzyszący Markowskiemu zespół Samolot to w rzeczywistości wytrawni rockmani. Cezary Bierzniewski – gitara, Janusz Skowron – klawisze, Robert Jaszewski – bas, Wiesław Gola – bębny, doskonały skład, który nie szarżuje, tylko dźwiga na swoim grzbiecie piosenki. Słychać, że to one są tu najważniejsze. Każda ma swoją atmosferę. Muzycy dla nich składają na ołtarzu swoje umiejętności, są czujni i zdyscyplinowani.

Tytułowy Kolorowy telewizor rozkręca się jak na ciężkim narkotykowym tripie, jakby autorzy podskórnie przeczuwali, że coś pójdzie w złą stronę, szarpane Uważaj na znaki przesiąknięte jest The Police, Zgubiłem się, mamo już na zawsze zostanie na liście moich ulubionych ballad, włazi pod skórę, przeszywa, czegoś żal. Widzisz, Panie jest niemal poetycki, a Znowu bije dzwon ma zgoła ołowianą atmosferę, aż skóra cierpnie.

To przygnębiający w gruncie rzeczy album. Nostalgia miesza się z brakiem nadziei. Przywołuje myśli, których lepiej nie wysławiać. Kolorowy telewizor – przedmiot, który przykuwał kiedyś uwagę milionów ludzi, oddalając ich od siebie, ewoluował i ma się dobrze. Przecież sam, pisząc te słowa, siedzę przed kolorowym ekranem. Być może autorzy intuicyjnie czuli nadejście posthumanizmu.

Dziedzictwo ludzkości – źle poprowadzony rozwój technologiczny – zacznie spychać człowieka na margines, zmuszając go w najlepszym razie do nierównego sojuszu z własnym wytworem. Duch człowieka się ulatnia. To nie miejsce na takie przemyślenia, dziele się tylko refleksją. Album wspaniały! No i ta małpa na okładce…

Łukasz Cupał

MP 2/2025