Rozmowa z Łukaszem Kosem: Jak w Bratysławie żre sztuka w reżyserii Polaka?

 WYWIAD MIESIĄCA 

Spotkaliśmy się zaraz po próbie generalnej sztuki „Váhavec“ (w Polsce wystawianej pt. „Ten, który się waha”) w bratysławskim teatrze Astorka Korzo. Tu polski reżyser Łukasz Kos czuje się jak w domu. Poprzednie przedstawienie w jego reżyserii, zatytułowane „Rewizor“ na deskach Astorki widziałam na początku 2020 r. Wówczas to wstępnie umówiłam się z reżyserem na rozmowę, gdy ten ponownie zawita w stolicy Słowacji. A potem przyszła pandemia i pokrzyżowała nasze plany. Teraz nadarzyła się okazja doskonała, by porozmawiać o aktywności Polaka w słowackim świecie teatru jeszcze przed premierą jego najnowszej sztuki.

 

Ja tu czekam na Pana już pięć lat!

Jak to?

 

Trochę żartuję, ale właśnie pięć lat temu oglądałam tu Pańską pierwszą sztukę, którą Pan reżyserował w Astorce.

„Rewizora”!

 

Tak! I starałam się z Panem skontaktować, byliśmy nawet umówieni, że podczas następnej Pańskiej wizyty w stolicy Słowacji, spotkamy się, ale plany pokrzyżowała nam pandemia. Widzę, że nadal Pan współpracuje ze Słowakami?

Tak, ja już bardzo długo współpracuję ze Słowakami, bo zacząłem grać w Teatro, Tatro Ondreja Spišaka. Słowacja to taka moja życiowa przygoda. Najpierw grałem w „Proroku Ilji“, a potem w „Mistrzu i Małgorzacie“. My nadal gramy – co roku te przedstawienia.

Mnie się udało pracować z ludźmi, których znam i kocham, więc to takie spełnienie marzenia. Gram z Lukašem Latinákiem, z Agatą Spišiakovą, Zuzką Moravcovą, z Petrem Šimonem, Palem Šimonem, Martą Sladečkovą, Zuzką Koniečną. To wspaniali ludzie, rozkosz z nimi pracować!

Jak Pan się tu znalazł? To było Pana marzenie zaistnieć na Słowacji?

Opowiem w skrócie tę moją przygodę, bo to jest długa historia. Pierwszą osobą, która mnie tu zaprosiła, był Aleš Vltava, cudowny człowiek, scenograf – taki do zakochania. I on mi w ogóle Bratysławę otworzył. A potem poznałem Ondreja Spišiaka i zobaczyłem jego spektakl „Bianca Braselli”. To była jedna z najlepszych rzeczy, które w życiu widziałem.

Nigdy wcześniej nie śmiałem się tak na przedstawieniu, jak wtedy, i to było takie katarytyczne. Potem powiedziałem Ondrejovi, że marzę o tym, by zagrać w takim teatrze! I że kiedykolwiek mi to zaproponuje, to ja przyjadę. No i czasem jest tak, że marzenia się spełniają. Kiedy realizował spektakl „Prorok Ilja“, potrzebował kogoś do roli Żyda, handlarza. Tak się zaczęła nasza współpraca. Pokochałem tych ludzi. Słowacja stała się moją przygodą życia.

 

Na co dzień pracuje Pan w Polsce. Jak to jest działać dwutorowo, będąc jedną nogą w Polsce, drugą na Słowacji?

Życie człowieka teatru to raczej wędrowne życie. Raz jest trudniej, raz łatwiej.

 

Czy Pan daje coś Słowacji, czy to Słowacja daje coś Panu?

Ja mam nadzieję, że coś tu daję, ale na ten temat musieliby się wypowiedzieć Słowacy. Mnie Słowacja daje strasznie dużo. Tu jest taki teatr, który – można powiedzieć – życie mi uratował.

 

Jak to?

Bo pokazał mi, że to co ludzkie, intymne czasami jest ważniejsze i daje więcej życia niż to, czego my w karierze czasami chcemy dosięgnąć. Ta miłość, którą dostaję w tym teatrze i w różnych innych teatrach, to jest coś, czego nie da się z niczym porównać.

Jak doszło do tego, że wyreżyserował Pan „Váhavca“?

Szukałem komedii, bo czuję, że teraz czas jest bardziej na komedię niż na dołowanie widzów. Świat jest tak trudny, że widz już nie chce dostawać mantów w teatrze, ale chce tu przyjść po coś, co go rozweseli.  Hanoch Levin to autor, którego  uwielbiam i kilka jego dzieł już robiłem. To wspaniały izraelski komediopisarz klasyczny, co się rzadko zdarza.

Akurat na Słowacji jest mało znany. Ondrej Spišiak wystawiał jego dzieło w Narodowym, ja chciałem tu w Astorce. W Polsce Levin jest bardzo często grany. Nawet w Izraelu jego sztuki nie są tak popularne jak u nas. To jest absolutny fenomen – w Polsce znalazł niesamowitą publiczność, aktorzy go kochają. Chciałem spróbować, jak to tutaj się przyjmie. Zobaczyć, jak to żre.

 

Jak to funkcjonuje: Słowacy czekają na Pana i Pan tu może przyjechać, kiedy chce, i zrealizować, co chce?

Tak się dogadujemy. Przy realizacji „Rewizora“ bardzo się polubiliśmy. Nawet się pokochaliśmy! Tak czuję. Ja tu z radością i z sercem przyjeżdżam. Choreografię robi też Polak – Paweł Walicki, który mawia, że mógłby tu być cały czas, nigdzie nie wyjeżdżać, bo takiego teatru nigdzie już nie ma.

 

Pan sobie wybiera aktorów, których obsadza w przedstawieniach, które reżyseruje, czy korzysta z tych pracujących w Astorce

Korzystam ze stałego zespołu Astorki, ale ponieważ do tego przedstawienia potrzebowaliśmy dodatkowych aktorów, stąd znalazły się tu Agata Spišaková i Zuzka Moravcová, które tu występują gościnnie. Natomiast w roli jednej z cheerleaderek wystąpiła nasza garderobiana. To jest wspaniałe, że tu panuje taka rodzinna, serdeczna atmosfera. To prowadzi do niesamowitego współbrzmienia. To są naprawdę wspaniali ludzie.

Bardzo mi się podobało to przedstawienie! Gratuluję! Na scenie pojawił się także mój znajomy – Jan Morávek –  który nie jest aktorem Astroki, stąd moje pytania o obsadę.

Aaaa, bo muzykę do przedstawienia robił Dano Fischer i Janko gra na zmianę z Danem. Obaj tu grają gościnnie. Dano jest niesamowitym kompozytorem i aktorem. Mamy szczęście, że obaj tu grają na żywo.

 

Jak się porozumiewacie w teatrze?

Ja już mówię po słowacku. Wszyscy twierdzą, że dobrze mi to idzie, ale nie jestem taki pewny. Czasami napotykam na trudności, głównie wtedy, gdy chodzi o jakieś  detale, wtedy nie jestem pewien, czy jestem dobrze rozumiany. Ja już ponad 10 lat tutaj jeżdżę, to już jest takie moje miejsce

Mówił Pan, że postawił na komedię, bo czasy są trudne. Jak zatem ocenia Pan to, co się dzieje w świecie kultury na Słowacji?  

Widzę, że Słowacy mają ciężko. Przeżywają ciężkie czasy, ale ja na to patrzę z innej perspektywy. Mówię im, że polityka się zmienia: raz jest tak, raz inaczej. W Polsce też przecież przeżywamy różne wzloty i upadki. Ale widzę też, że pewne rzeczy są niezmienne, które nas czynią silniejszymi.

Chociaż, wiadomo, czasem to są straszne sytuacje, bo w kulturze można łatwo popsuć, a potem trudno naprawić i to jest problem. Z drugiej strony tu są niesamowici ludzie. I pewnie dlatego, że to jest mały kraj, taki jakby prowincjonalny, niby kameralny, to ludzkie wartości w teatrze są tu bardzo silne.

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik, Divadlo Storka

MP 2/2025