LISTY DO W.
Moje Kochane Mikrusy,
często zastanawiam się nad tym, jak widzicie otaczający nas świat. Pomagam sobie przy tym wspomnieniami z okresu, kiedy sam byłem w Waszym wieku. Pamięć jednak zawodzi i wcale nie jestem pewien, czy to, co na pierwszy rzut oka wygląda na wiarygodne wspomnienia, nie jest po prostu złudzeniem, branym za rzeczywistość.
Ze wspomnieniami jest bowiem często tak, jak z wielokrotnie opowiadaną historią. Za każdym razem pojawia się w niej coś nowego, a coś znika. W każdym razie uważałem wtedy, że dorośli wiedzą, co i kiedy należy robić, a ich postępowanie ma mocne, racjonalne korzenie.
Może tak czasami jest, ale wierzcie mi, nie zawsze.
Po Waszym ostatnim wyjeździe poszedłem do ogrodu i stanąłem pod starą jabłonią. Już od dłuższego czasu nachodzi mnie pokusa, by ją ściąć. Jabłka, którymi nas obdarza w chaotycznym, niemożliwym do przewidzenia rytmie, są kwaśne jak ocet i nie trzymają się dobrze w piwnicy. Jednak ciągle nie mogę podjąć ostatecznej decyzji. Dlaczego?
Kiedy pierwszy raz oglądałem dom i ogród w towarzystwie poprzedniego właściciela, pod jabłonią stał stół z nieheblowanych desek. W cieniu jej korony musieli więc odpoczywać i rozmawiać ludzie, a stara jabłoń przysłuchiwała się ich opowieściom, była świadkiem ich sporów i uniesień, stawała się powierniczką ich sekretów. Jakoś głupio tak po prostu pociąć ją, porąbać na kawałki i spalić w piecu.
Ale z drugiej strony – mógłbym w tym miejscu zasadzić młode drzewko. Albo wyrównać teren i zbudować dla babci małą szklarnię, gdzie co roku dojrzewałyby smaczne rzodkiewki, czerwieniły się pomidorki… A słońce zalałoby kawałek trawnika, zacieniany teraz przez koronę drzewa, i poradziłoby sobie z mchem, który się tam ostatnio panoszy.
Takie sprzeczne myśli przychodziły mi do głowy od kilku lat. Wziąłem w końcu piłę, szarpnąłem raz i drugi linkę rozrusznika i już przykładałem łańcuch do pnia, kiedy z pamięci wynurzyła mi się scena z nakręconego kilkanaście lat temu filmu Jamesa Camerona „Avatar”, którego akcja rozgrywa się na dalekim globie Pandora. Cała przyroda Pandory, łącznie z zamieszkującymi ją człekopodobnymi stworzeniami, żyje w doskonałej harmonii, której dyrygentem jest najstarsza i najmądrzejsza istota, Matka wszystkich drzew. Na nieszczęście kolonizatorzy z Ziemi odkrywają złoża cennych kruszców akurat w miejscu, gdzie wznosi się majestatyczny pień Matki. Jej los jest więc przesądzony.
Pamiętam ogłuszający łoskot walącego się olbrzymiego drzewa, przeraźliwą ciszę, jaka zapanowała, a potem wybuch wielkiego lamentu wszystkiego, co żywe. Wszystkiego, z wyjątkiem ludzkich intruzów.
Nie, pomyślałem, nie będę jak tamci barbarzyńcy. Wyprostowałem grzbiet, zgasiłem motor, a potem… wlazłem na drabinę i zacząłem prześwietlać koronę. Rok później jabłoń odwdzięczyła się kwintalami ogromnych jabłek, przy których napsioczyłem się co niemiara. Raz, kiedy je zrywałem, dwa kiedy znosiłem do piwnicy, a potem wiele, wiele razy, kiedy co dwa tygodnie wyławiałem i wyrzucałem zgniłe okazy.
Znowu upłynęło trochę czasu.
W tym roku staram się nie myśleć o „Avatarze”. Koniec zimy to najodpowiedniejsza pora do wycinki drzew. Byleby znowu nie okazać się mięczakiem. Ale (o, Boże!) oto wpadł mi w ręce jeden z gwiazdkowych prezentów, podobno najlepszy ubiegłoroczny polski debiut książkowy, dziełko Jula Łyskawy o panu Jeffreyu Watersie, chodzącym, gadającym, a przede wszystkim bardzo inteligentnym i obdarzonym bogatym życiem uczuciowym… stole. Stole zrobionym z drzewa, w które tchnęli duszę – jakżeby inaczej – kosmici.
Patrzę więc na jabłoń i tak się zastanawiam…
Kochane Mikrusy, nie dajcie się zwieść twierdzeniom, że samodzielne podejmowanie decyzji to dla dorosłych bułka z masłem i czysta przyjemność. I kochajcie drzewa! Bo nie jest istotne, czy w końcu mają one duszę, czy nie. Ważne jest to, że są o wiele starszymi od nas mieszkańcami naszego globu i zasługują – jak wszystko żywe – na nasz szacunek i opiekę.
Dziadek