WYWIAD MIESIĄCA
Jeszcze zanim włączyłam mikrofon, mój rozmówca zapewniał mnie o wyjątkowości swojej i bohatera naszej rozmowy. Tym bohaterem jest nieżyjący już wybitny scenograf, twórca plakatów z serii „Polska“ Ryszard Kaja, a moim rozmówcą kurator wystawy Leszek Jamrozik, który zdradził dużo więcej na temat życia twórcy, procesów powstawania jego dzieł, a także zapewnił, że niebawem będą dostępne inne dzieła Kai, nigdy dotąd nie publikowane.
Już na wstępie zapewniał mnie Pan, że byli Panowie wyjątkowi. Na czym polegała ta wyjątkowość?
Wyjątkowość polegała na odmiennej seksualności. Byliśmy gejami, przeżyliśmy razem prawie 30 lat. W tym czasie w Polsce różne rzeczy się działy, o gejach mówiono nawet, że nie są to ludzie.
Czy orientacja seksualna przeszkadzała Ryszardowi Kai w realizacji planów artystycznych?
Jeżeli były jakieś przykrości z tego powodu, to niewielkie, ale one zawsze pozostawiają ślad w człowieku. Każdy gej ma problem ze swoją seksualnością, dlatego – jeśli mogę prosić – szanujcie tych ludzi.
A jaki to miało wpływ na twórczość Ryszarda Kai?
Jeden z plakatów z serii „Polska” przedstawia dwóch chłopaków, nad którymi znajduje się wyblakła tęcza. To symbol panującej w jego ojczyźnie sytuacji. Jest jeszcze jeden plakat, bardzo dosadny, ale nikt go nie zrozumie, jeśli nie zna dobrze najnowszej historii Polski. To plakat przedstawiający miasto Słupsk w sposób niekonwencjonalny: na rowerze – tandemie – jedzie dwóch starszych panów.
Polacy to rozumieją, ponieważ kilkanaście lat temu prezydentem miasta Słupsk, którego wybrano w powszechnych wyborach, został oficjalny gej! Wbrew temu, co politycy wyprawiają w Polsce, atakując mniejszości seksualne. Wie pani, mieszkaliśmy razem z Ryszardem około 25 lat w starej kamienicy we Wrocławiu.
Rzucaliśmy się w oczy, ale nie byliśmy hałaśliwi, nikomu nie dokuczaliśmy, staraliśmy się ludzi integrować, na przykład przy remoncie kamienicy. Rysiek pomagał przy powodzi, która dotknęła Wrocław w 1997 r. On był świetnie zorganizowany i potrafił kierować zespołem ludzi – nic dziwnego, przecież pracował w teatrze.
Panem też kierował?
Próbował, ale ustępowaliśmy sobie nawzajem.
W Bratysławie możemy podziwiać trochę okrojoną serię plakatów „Polska“. Jak dokonano wyboru z ponad setki dzieł?
Tutaj tych plakatów jest dość dużo, bo około 80. Pierwszego szerokiego wyboru dokonałem ja, potem organizatorzy, którzy potrafią uwzględnić kontekst, by był zrozumiały dla Słowaków. Wszystkich plakatów z serii „Polska“, opublikowanych do śmierci Ryszarda, jest 163. W tej chwili jest gotowych 10 dodatkowych, które można by od razu drukować. Jestem na etapie zakładania fundacji imienia Ryśka, której przekażę wszystkie jego dzieła.
Zatrzymajmy się na chwilę przy plakacie o nazwie „Zadupie“, na którym widnieje latryna. Czy taka jest właśnie Polska?
„Zadupie“ jest różnie odbierane. Świat jest bardzo podzielony, więc nic dziwnego, że na ten plakat też różnie różni ludzie patrzą. Stan psychiczny Polaków jest podły, czemu winni są politycy. Podejrzewam, że podobnie jest także w innych krajach postsocjalistycznych.
Czyli wszędzie tu mamy do czynienia z „zadupiem“?
Prawdopodobnie tak. Niektórzy widzą Polskę jako zadupie właśnie i pewno z radością powieszą sobie taki plakat na ścianie. Ta praca jednak pokazuje, że kiedyś Polacy, będąc za granicą, wstydzili się, że są Polakami. Dawniej tak było. Na przykład tak się zachowywali bardzo znani aktorzy polscy, którzy nie chcieli być kojarzeni z Polakami.
Czy ten plakat jest papierkiem lakmusowym, sprawdzającym zachowania nas Polaków, do jakiego stopnia jesteśmy w stanie zaakceptować także te miejsca, które świadczą o pewnym zacofaniu?
Myślę, że to trafne spojrzenie. Tak rzeczywiście jest, bo to dotyczy nie tylko tego rodzaju zadupia, ale przecież zdarzało się, że słyszeliśmy, będąc za granicą, że Polska jawiła się jako niewyedukowane zadupie. To przykre. Ta sławojka skądś się wzięła i kiedyś, w okresie międzywojennym, kiedy Polska się odrodziła jako państwo, wprowadzono sławojki. Ja to nawet je lubię. Pamiętam, że sam kiedyś musiałem z nich korzystać. Taka drewniana sławojka z serduszkiem! Nadal, na wschodzie Polski, około 20% Polaków z nich korzysta.
Który jest Pana ulubiony plakat?
Nie mam jednego. Są takie, które mnie są dedykowane. Lubię wszystkie, przy powstawaniu wszystkich uczestniczyłem, są więc jak dzieci, a te kocha się wszystkie. To takie dzieci Ryszarda. I moje też.
Jak długo powstawały?
Ryszard żył stosunkowo krótko, bowiem zmarł, gdy miał 57 lat. Plakaty powstawały od 2012 do ostatnich jego dni, czyli do 2019 r. Niektóre tworzył szybciej, inne dłużej, bo nie dało się ich robić bez zastanowienia. Było ich przecież duża.
Jak wpadł na ten pomysł?
Wszystko zaczęło się na początku naszej znajomości. Poznaliśmy się w 1992 r. Ja jestem geologiem z wykształcenia. Za komuny nie mogłem wyjeżdżać za granicę, nie miałem paszportu. Kiedy komuna upadła, chciałem sobie powtórzyć kurs francuskiego i wówczas się spotkaliśmy przypadkowo. To moja najważniejsza część życia. I jego też.
Kiedyś, za komuny, produkowano na zamówienie plakaty typu turystycznego czy podróżniczego, które miały podtekst patriotyczny z myślą: a nuż ktoś tu przyjedzie, trochę dolarów zostawi, upoluje dzika czy jelenia… Takie plakaty wtedy powstawały. Ryśka plakaty nie były na zamówienie. Były konsekwencją obserwacji świata, który zwiedzaliśmy razem.
Głównie udawaliśmy się do krajów Trzeciego Świata, bo uznaliśmy, że będąc stąd, znamy Europę, więc tu niewiele się nauczymy. Byliśmy pewni, że Trzeci Świat nas wzbogaci. Zaobserwowaliśmy, że w Indiach jeszcze istnieją plakaty, informujące tamtejszą społeczność o tym, czego nie ma w przewodnikach. I wtedy zrodziła się myśl, by zrobić podobne plakaty.
Czy Pan Ryszard byłby dumny, że jego plakaty są wystawiane w Bratysławie podczas polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej?
Na pewno! To, że chodzi o prezydencję, to może by było drugorzędne. Wie pani, że kilka plakatów Ryszarda wisi w Parlamencie Europejskim w Strasburgu? Rysiek uwielbiał aplauz, krytyka bardzo go dołowała.
Czego było więcej?
Wiadomo – pochwał! On zaczynał pracę jako scenograf w teatrze, zrobił ok. 200 spektakli, głównie oper, baletów, musicali – w których jest dużo artystów i jest kolorowo. Za każdym razem otrzymywał oklaski. Wtedy odżywał i nawet jak był zmęczony, to chętnie zabierał się do kolejnej pracy. A gdyby on tu siedział na moim miejscu, to pewnie byście rozmawiali miesiąc, bo by nie wypuścił pani – tak lubił wywiady.
Ma Pan gdzieś schowane jego dzieła, których jeszcze nikt nie widział?
Jest ich bardzo dużo! Powiem o tych najważniejszych. Wiele osób postrzega serię „Polska“ jako najważniejszą, bo tak jest. Ona jest ponadczasowa. Rysiek z nią wszedł do kanonu polskiej kultury po wsze czasy i tego już mu nikt nie odbierze. Ale zanim się poznaliśmy, a także podczas podróży prowadził notatnik malarski. Różne tam notował rzeczy, mniejsze i większe.
Ostatnie 10 lat to były już bardzo świadome zapiski, mające wielką wartość artystyczną. Te notatki miały format A4 – prawie każdy dzień uwieczniał w formie takiego zapisku. Te zapiski są bardzo różne, jak to w życiu bywa, ale są ich tysiące. On to niechętnie pokazywał. Jeśli któreś z nich zostały pokazane na wystawach, to nie w całości, ale tylko we fragmentach. Ja zacząłem je pokazywać półtora roku temu, kiedy odbywała się wielka wystawa w jego macierzystej uczelni artystycznej w Poznaniu.
To była specjalna wystawa, poświęcona tym zapiskom „Podróże małe i duże z Poznania i do Poznania“. Rysiek był zdania, że po iluś latach od jego śmierci, to będzie najbardziej cenna rzecz w jego twórczości. Ja też tak uważam. Bo widz ceni to, co prywatne, a jednocześnie uniwersalne.
Myśmy odwiedzili blisko sto krajów świata i właśnie z tych podróży są te zapiski. Już teraz chcą je pokazać w Indiach – zgłosili się do mnie pracownicy ambasady indyjskiej po tym, jak zobaczyli opublikowane przeze mnie prace Ryśka na Facebooku. Chcą je zebrać w całość i pokazać. Mam nadzieję, że w ciągu roku to ogarniemy.
Przed Panem duże wyzwania i niejako dalszy ciąg podróży z panem Ryszardem, choć już go nie ma.
Tak, jestem jego spadkobiercą i wszystkie prawa autorskie należą do mnie. Całe moje życie jest podporządkowane temu, by dokończyć i pokazać światu to, co on zrobił. Jest to mój obowiązek, ale też krajów najbliższych, by pokazywały jego dzieła: Czech i Słowacji.
Dlaczego?
Rysiek nie ukrywał, że wielkim jego inspiratorem był Bohumil Hrabal. Nawet udało nam się z nim spotkać w Pradze parę lat przed jego śmiercią. Rysiek jest znany z obrazów, które tworzył na samym początku, w wieku 20 – 30 lat. On te obrazy nazwał hrabalkami, bo były w duchu Hrabala. Potem go pytana, dlaczego polskie kobiety na tych obrazach są takie brzydkie.
Dlaczego nie ma na nich długonogich blondynek? W Polsce oczekiwano piękna, w Niemczech te prace się podobały. A on w każdej kobiecie widział królową, mimo jej zmęczenia i niedoskonałości. Uwielbiał malować pulchne kobiety o rubensowskich kształtach – niektóre się zgadzały być jego modelkami. Zawsze podchodził do nich z wielką czułością. Wszyscy widzieli, że to jest dobry człowiek, który lubił ludzi.
Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik