post-title Natasza Urbańska: „Niedosyt mobilizuje mnie do pracy“

Natasza Urbańska: „Niedosyt mobilizuje mnie do pracy“

Natasza Urbańska: „Niedosyt mobilizuje mnie do pracy“

 WYWIAD MIESIĄCA 

Czasami na ekranie telewizyjnym robi wrażenie przesadnie skromnej, ale ona po prostu taka jest – ma w sobie i skromność, i pokorę, o czym mogłam się przekonać podczas rozmowy z nią w Wiedniu, dokąd przybyła, by wystąpić dla austriackiej Polonii. Natasza Urbańska, bo o niej mowa, zachwyca nie tylko na ekranie, ale i w rzeczywistości: piękna kobieta i sympatyczna osoba.

W dzieciństwie trenowała gimnastykę artystyczną, zdobywając wielokrotnie mistrzostwo Warszawy. W 1991 roku wzięła udział w castinug do musicalu „Metro“ – jej występ zachwycił, ale z powodu wieku (13 lat) nie została przyjęta. Powiodło się za drugim podejściem. Z czasem zaczęła również śpiewać i otrzymywać coraz większe role w teatrze. Obecnie jest aktorką Studia „Buffo”. Od 2007 roku występuje w telewizyjnych programach taneczno-muzycznych. W 2009 roku wydała pierwszą płytę Hity Buffo vol. 1 – Natasza Urbańska, na której prezentuje covery przebojów polskich i zagranicznych. W grudniu 2009 roku rozpoczęła współpracę z producentem muzycznym Jimem Beanzem. Bierze udział w wielkim międzynarodowym projekcie muzycznym Poland… why not? W roku 2007 zyskała nominację do nagrody Wiktora Publiczności i tytułu Artysty Roku. W tym samym roku zwyciężyła w organizowanym przez magazyn „Viva” konkursie „Viva! Najpiękniejsi”, a w 2008 roku uznano ją za jedną z 50 najbardziej wpływowych kobiet polskiego show-biznesu.

 

W wieku 13 lat startowała Pani w castingu do musicalu „Metro“, ale próba się nie powiodła. Po trzech latach dopięła Pani swego – przyjęto Panią do teatru. Czy to determinacja była tym motorem, który spowodował, że za drugim podejściem się udało?

Myślę, że wtedy to jeszcze nie była kwestia determinacji. Po pierwszym podejściu strasznie się obraziłam na Józefowicza, na artystów, na cały świat. To, że wtedy mnie nie przyjęto, dziś oceniam pozytywne, bo być może mogłoby mi to zawrócić w głowie. Sukcesy, które wówczas odnosił teatr, szczególnie te na Broadwayu, dla wielu były największymi sukcesami, jakie osiągnęli w życiu, a gdyby mnie się to przytrafiło w wieku 13 lat, mogłoby to wpłynąć na mój charakter. Dziś, z perspektywy 15 lat obecności na scenie widzę, że w tej pracy potrzebna jest nie tylko determinacja, ale przede wszystkim ciężka praca i pokora. Bez nich nie można wykonywać tego zawodu.

 

Wtedy dostała Pani prztyczka, a potem przyszedł moment, kiedy zaczęło się Pani przewracać w głowie?

Mam nadzieję, że ten moment jeszcze przede mną, że będę miała szansę, by mi się w głowie poprzewracało (śmiech).

 

Mówi Pani, jakby była przed drzwiami kariery, w przedpokoju sławy, a tym czasem prasa rozpisuje się na Pani temat, jest Pani widoczna w świecie artystycznym…

Czuję się, jakbym dopiero przechodziła przez te drzwi. Bardzo długo pracowałam na to, co teraz potrafię, i w dalszym ciągu się uczę. Ten zawód na tym polega, by cały czas się uczyć, mieć niedosyt. Najgorsze jest spocząć na laurach. Wydaje mi się, że ciągle jeszcze dużo pracy przede mną. Występy sprawiają mi straszną frajdę. Cieszę się, że nie przychodzę do teatru jak do pracy, ale po to, by właśnie tego dnia dać ten najlepszy występ.

 

Znamy Panią jako aktorkę, piosenkarkę, tancerkę. Która koszula bliższa ciału?

Trudno mi zdecydować i tak sobie myślę, że ja chyba całe życie przeżyję w tym niezdecydowaniu. Dlatego staram się łączyć te trzy dziedziny.

 

Skończyła Pani zdjęcia do filmu Jerzego Hoffmana pt. „Bitwa warszawska 1920“, w którym gra Pani główną rolę. Film wejdzie na ekrany w październiku. Jak wyglądała praca na planie?

Miałam wielką przyjemność pracować z mistrzowską ekipą – Jerzym Hoffmanem i operatorem Sławomirem Idziakiem, zdobywcą Oscara. To zaszczyt pracować z takimi mistrzami. Dla mnie to był okres uczenia się, podpatrywania, czerpania garściami nowej wiedzy, zdobywania nowych umiejętności.

To Pani pierwsza tak duża rola w produkcji kinowej?

Tak. Zagrałam główną rolę obok takich wielkich gwiazd, jak Daniel Olbrychski, Borys Szyc czy Bogusław Linda. I na dodatek u Hoffmana, u którego każdy chce grać! Obawiałam się, czy sprostam oczekiwaniom pana Jerzego. Nie znaliśmy się wcześniej. Nie wiedziałam, jakie ma podejście do aktora. A on ma niebywałą charyzmę i na szczęście bardzo podobny styl pracy do Janusza (Janusz Józefowicz, dyrektor Studia „Buffo”, prywatnie mąż aktorki – przyp. od red.), co ułatwiło mi pracę.

Na planie uczyłam się, korzystałam z każdej chwili, nawet wtedy, kiedy miałam przerwy i namawiano mnie, bym sobie poszła odpocząć do garderoby, ja zostawałam, aby obserwować innych. To było fantastyczne doświadczenie. Od 15 lat jestem na scenie, ale praca na planie filmowym to zupełnie nowe wyzwanie.

 

Czego widzowie mogą się spodziewać?

Pięknej historii miłosnej na tle bitwy warszawskiej, zwanej cudem nad Wisłą, czyli jednej z niewielu walk, które cudem wygraliśmy. Mam nadzieję, że ten film przejdzie do historii polskiego kina.

 

Dlaczego dopiero teraz rozpoczęła Pani przygodę z filmem? Do tej pory nie było w czym wybierać? Jak Pani ocenia polską kinematografię?

Widzę, że przechodzimy na trudne tematy (śmiech). Dlaczego dopiero teraz? Byłam bardzo pochłonięta pracą w teatrze i kolejnymi premierami – „Romeo i Julia“, „Piotruś Pan“. Później zaczęła się przygoda z telewizją i programem „Przebojowa noc“. To wszystko mnie bardzo absorbowało. Ale prawdą jest też to, że ja niechętnie pojawiam się na castingach.

 

Do filmu Jerzego Hoffmana trafiła Pani bez castingu?

Na ten casting zostałam zaproszona. Nie wierzyłam, że coś z tego wyjdzie, przeżywałam stres, dlatego zaskoczyło mnie, kiedy jeszcze podczas castingu pan Jerzy powiedział, że chyba muszę rozjaśnić włosy. Wtedy pomyślałam sobie: „Boże kochany! O czym on mówi? To się naprawdę dzieje!”.

 

W Polsce to Pani pierwszy film, ale przecież ma Pani na koncie przygodę z Bollywood?

Zaproszono mnie do projektu „Poland… why not?“, którego celem jest promowanie polskich artystów na Zachodzie. To właśnie w jego ramach rozpoczęłam współpracę z jednym z ważniejszych producentów muzycznych w Ameryce Jimem Beanzem, a potem przyszła kolejna propozycja – wyjazd do Indii.

W Bombaju nagrałam kolejną piosenkę w ramach wspomnianego projektu, a towarzyszyli mi Sonu Niigaam, Brain Allan i Osmo Ikonen, czyli tamtejsze największe gwiazdy. Była to też fantastyczna wycieczka, o której od lat marzyliśmy z Januszem. Poznaliśmy też producentów kinematografii indyjskiej.

 

Czy to znaczy, że Bollywood stoi przed Panią otworem?

Wszystko wskazuje na to, że tak. Cieszy mnie to, bo tam kręci się najwięcej filmów muzycznych na świecie.

 

Gratuluję!

Jeszcze trochę poczekajmy.

 

Ładnym kobietom jest łatwiej czy trudniej. Muszą udowadniać, że mają talent?

W tym zawodzie trzeba udowodnić, że ma się talent, żeby móc coś robić. Na scenie wszystko widać, czy umie się śpiewać, poruszać. Czy pięknym kobietom jest łatwiej czy trudniej? Każda musi sobie sama odpowiedzieć na to pytanie.

 

Została Pani uhonorowana nagrodą „Viva! Najpiękniejsi”. Czym jest dla Pani taka nagroda?

To nagroda, przyznawana przez czytelników, którzy w ten sposób wyrażają swój stosunek do mnie jako człowieka. Z urodą nie ma nic wspólnego. To raczej ocena mojego podejścia, kim jestem, a nie jak wyglądam.

 

Zaśpiewała Pani kilka coverów. Czy od nich do własnej płyty daleka droga?

Daleka. Projekt „Poland… why not?“ miał mi ułatwić start. Strasznie to wszystko długo trwa, ale nie narzekam na brak pracy, bo wciąż dostaję nowe propozycje. Teraz najświeższym wyzwaniem jest specjalnie napisany dla mnie musical pt. „Pola Negri“ w reżyserii Janusza Józefowicza, z muzyką Janusza Stokłosy. Jego premiera odbędzie się za parę miesięcy.

 

Wystąpiła Pani w programie „Taniec z gwiazdami“, w którym zajęła Pani drugie miejsce. Polska prasa sporo rozpisywała się na temat Pani współzawodnictwa z Anną Muchą, która ten konkurs wygrała…

Wiedziałam, że będzie o tym mowa! (śmiech)

 

… ale w Pani chyba jest coś takiego, że się Pani nie poddaje?

Czasami te drugie miejsca więcej znaczą niż wygrane. Na pewno mobilizują, żeby jeszcze zawalczyć. Najgorsze, co może się zdarzyć w moim przypadku, to pochwały. Nie wiem, jak mam na nie reagować. Oczywiście są miłe, ale kiedy pozostaje jakiś niedosyt, to właśnie on mobilizuje mnie do pracy.

Małgorzata Wojcieszyńska

MP 6/2011

 

Autorka dziękuje pani Marii Buczak ze Stowarzyszenia „Takt“ w Wiedniu za umówienie wywiadu z artystką.