post-title Z Tczycy do „Polityki”

Z Tczycy do „Polityki”

Z Tczycy do „Polityki”

 BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI 

W niedawno ujawnionych przez WikiLeaks tajnych depeszach ambasady USA w Warszawie uznano ją za jedną z sześciu najbardziej wpływowych kobiet w Polsce obok Hanny Gronkiewicz-Waltz, Zyty Gilowskiej, Henryki Bochniarz, Moniki Olejnik i Anny Dymnej. Mowa o Janinie Paradowskiej, pierwszej damie polskiej publicystyki politycznej, będącej jednym z najlepszych piór „Polityki”.

To najczęściej od jej komentarzy i artykułów znaczna część czytelników rozpoczyna lekturę tego opiniotwórczego tygodnika, ceniąc sobie jej rzetelność i szeroką perspektywę w ocenie wydarzeń. Można się z nią zgadzać lub dyskutować z jej ocenami aktualnej sytuacji politycznej czy ocenami poszczególnych graczy na politycznej scenie, ale nie można jej nie czytać.

O ile poglądy Janiny Paradowskiej są doskonale znane, o tyle o niej samej dotąd wiedzieliśmy niewiele. Teraz mamy możliwość zaspokojenia naszej ciekawości. We wrześniu w Wydawnictwie „Czerwone i Czarne” ukazał się wywiad-rzeka, który przeprowadziła z nią Marta Stremecka (A chciałam być aktorką…, Wydawnictwo „Czerwone i Czarne”, Warszawa 2011).

Paradowska mówi w nim o swoim życiu, począwszy od narodzin (1942 r.) w Miechowie i wczesnego dzieciństwa w Tczycy, leżącej „dwanaście kilometrów od Miechowa, najbliższa stacja kolejowa Charsznica, skąd sześć kilometrów jechało się furką do domu”.

Wspomina też powojenne Zabrze, gdzie ojciec był naczelnikiem wydziału finansowego i gdzie służąca Millerowa powtarzała matce: „Pani Paradowska, pani ma małe dzieci, niech pani stąd wyjeżdża, bo jak nasi przyjdą, to lepiej żeby pani tutaj nie było”. Potem był Kraków, kolorowe studenckie życie, Klub „Pod Jaszczurami”, marzenie o aktorstwie i studia na polonistyce Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Po ich ukończeniu za drugim podejściem podyplomowe studium dziennikarstwa w Warszawie, a między tym tysiące przyszytych guzików i praca za barem. Po studiach krótko była w „Przyjaciółce”, potem w „Kurierze Polskim”, gdzie pisała o ochronie zabytków i turystyce.

Narodziny Paradowskiej politycznej nastąpiły w czasie karnawału „Solidarności”, kiedy – jak pisze – poczuła „co to jest dziennikarstwo”. Przyszło też zauroczenie Wałęsą, szefostwo redakcyjnej „Solidarności”, stan wojenny, kłopoty z SB, oddanie legitymacji PZPR i „Życie Warszawy”, gdzie zajmowała się już polityką.

Obsługiwała Okrągły Stół, nie znając jeszcze wówczas „ludzi ani z jednej, ani z drugiej strony”. Gdy w 1991 roku przyszła do „Polityki”, już ich znała, a oni znali ją. Odtąd obserwuje i analizuje ich wypowiedzi i działania. I czyni to również w swej biografii, pisząc o ludziach z wielkiej polityki, o ich wygranych i przegranych, nie tając swych sympatii, ale nie ukrywając swych ocen negatywnych, zawsze uwierzytelniając je faktami.

Nosicielka tytułu Dziennikarz Roku 2002 ocenia współczesne dziennikarstwo prasowe i telewizyjne, dochodząc do nieradosnego wniosku, że „pośpieszność, pochopność prowadzą do coraz gorszej jakości dziennikarstwa, a przez to i całego życia publicznego”.

O swojej prywatności mówi w książce to, co powiedzieć chce. Jest więc o rodzicach i rodzeństwie, o przyjaciołach i znajomych, o babci w szafie i o innej szafie pełnej garsonek, kapeluszy i torebek, bo kupować lubi. Jest o mężach; o tym pierwszym i drugim – Jerzym Zimowskim – z którym spotkali się już jako ludzie dojrzali i po przejściach.

Nie ukrywa swych uczuć i w części jemu poświęconej pisze po prostu: „Spotkałam fantastycznego człowieka. Było mi z nim dobrze, jak nigdy”. I przyznaje: „Ja potrafię opisywać politykę, ale szczęścia, na dodatek własnego, nie umiem”. Jerzy Zimowski wciąż pojawia się w jej opowieści. Był nie tylko ukochanym człowiekiem, ale i najlepszym przyjacielem; tym trudniejsza jest jej samotność po jego niedawnej śmierci.

Prywatność miesza się w tej autobiografii z życiem zawodowym, ale zwłaszcza w jej przypadku trudno to oddzielić, bowiem na życie składa się jedno i drugie. Można traktować tę książkę nie tylko jako życiorys „ciekawego człowieka”, ale również jako przyczynek do socjologicznego obrazu przemian polskiej inteligencji. Czytelnikom „Polityki” rekomendować jej nie trzeba, sami po nią sięgną, a ci, dla których jej lektura będzie pierwszym spotkaniem z Janiną Paradowską, niewątpliwie później sięgną po jej komentarze i artykuły.

Danuta Meyza-Marušiak

MP 12/2011