KINO OKO
Bardzo rzadko proponuję Państwu obejrzenie filmu dokumentalnego i pewnie to mój błąd, bo polskie kino dokumentalne liczy się na świcie, zdobywa nagrody na wszystkich znaczących festiwalach, a przede wszystkim jest prezentowane co roku na najstarszym polskim festiwalu. W tym roku Krakowski Festiwal Filmowy odbywa się po raz sześćdziesiąty piąty właśnie w maju.
Rozpoczyna się 25 maja, a kończy 1 czerwca. I tylko na marginesie dodam, że na otwarcie wybrano film zatytułowany „Bałtyk” w reżyserii Igi Lis, który opowiada o cudownym zakątku w Łebie, słynnej wędzarni ryb „U Mieci”. Jeśli ktoś z Państwa jeszcze w Łebie nie był, to koniecznie trzeba tam się wybrać.
Ale dzisiaj o zupełnie innym dokumencie, też frapującym, choć budzącym żywe i różne reakcje publiczności i krytyki. Dont’t F**k with Liroy w reżyserii Małgorzaty Kowalczyk wszedł do kin w marcu. Publiczność, która kocha rap i różne jego odmiany, a co najważniejsze kocha Liroya, czyli Piotra Marca, jest tym filmem zafascynowana. Krytyka narzeka, że taki hołd za życia jest zbyteczny, że opisano już dokładnie wszystko w autobiograficznej książce Liroya, że to „słaby wywiad o wielu wątkach, który grzęźnie w przeszłości”.
Widzowie, z którymi oglądałam film, reagowali żywo i spontanicznie, a na koniec klaskali z entuzjazmem. A zatem ta opowieść o pionierze polskiego hip-hopu, raperze, polityku, pośle, który wywalczył legalizację medycznej marihuany odpowiednią ustawą w Sejmie, ale i skandaliście nie dającym się zbić z tropu, chłopaku z Kielc, z dzielnicy raczej marnej – po prostu porusza serca widzów. Reżyserka Małgorzata Kowalczyk nagrała długi wywiad i dodała do niego zarówno materiały archiwalne, jak i aktualne zdjęcia z miejsc ważnych dla bohatera.
Powstała w miarę szczera, fragmentami intymna, jak i zadziorna oraz bolesna opowieść o tym, jak podłe i niesprawiedliwe może być życie. Ale także o tym, ile można osiągnąć dzięki uporowi i konsekwentnej wytrwałości. Liroy jest w tej opowieści również kochającym ojcem czworga dzieci, czekającym na piąte, które – jak sam mówi – jest już w drodze. Jest również facetem z bogatym światem pełnym złych doświadczeń. Tą opowieścią stara się przekonać, że warto o życiu rozmawiać bez wrogiego nastawienia do czasów, zdarzeń i trudnych sytuacji, w których człowiek o różnorodnym doświadczeniu życiowym może się znaleźć.
Nie ukrywam, że nie jestem wielką znawczynią rapu ani też fanką totalną hip-hopu, ale filmowa historia Liroya zrobiła na mnie wrażenie, tym bardziej że nie czytałam wcześniej jego biografii. Raperski los chłopaka po zawodówce, który niejednokrotnie omijał prawo, przeplata się z dzisiejszymi sukcesami Pawła Marca.
Dawne tarapaty to przeszłość, bo rap wszedł tylnymi drzwiami na rynek, znalazł milionową widownię. Pojawili się też kolejni wykonawcy, a pozycja lidera-pioniera dawała Liroyowi satysfakcję i z czasem pieniądze – coraz większe. Liroy jest dziś uznanym producentem, wydawcą, swoistym self-made manem, ale z jasno określoną pozycją. Jego przeboje znają nie tylko wyznawcy rapu czy miłośnicy ścieżek dźwiękowych filmów, do których pisał muzykę. „Kawałki” jego autorstwa istnieją też na płytach, w teledyskach, w internecie, grane są przez stacje radiowe, co na początku kariery Liroya wydawało się niewyobrażalne. Sam bohater filmu się śmieje, że coraz mniej „wypikań” brzydkich słów w jego utworach. Czyżby Liroy złagodniał?
Osobnym wątkiem w filmie jest jego kariera polityczna. Mam wrażenie, że sukces uchwały o dostępie do medycznej marihuany przysłonił wszystkie inne obowiązki i powinności posła w parlamencie. Pewnym też blichtrem tego filmu jest pokazany szpan rapera i jego rozliczne koneksje w różnych środowiskach i oczywiste możliwości finansowe.
Nie obeszło się bez ostrej jazdy porsche czy pogaduchy z tym i owym. Ale to swoisty koloryt tego filmu, który warto potraktować z przymrużeniem oka. Na pewno dla pokolenia dzisiejszych czterdziestolatków, którzy słuchali tamtej muzyki, to film sentymentalny, a dla widzów takich jak ja, to ciekawe doświadczenie poznawcze. Nie żałuję, że obejrzałam Don’t F**k with Liroy, bo mnie ten dokument nie wkurzył.
Alina Kietrys