CZUŁYM UCHEM
Maryla Rodowicz ma na swoim koncie ponad dwadzieścia albumów, z czego przynajmniej te, nagrane w latach 70., śmiało uznać można za prawdziwe perełki. Tamta dekada obyczajowej odwilży była dla artystki bardzo łaskawa. Rosnąca popularność i o nieco większa swoboda pozwoliły jej na wydanie albumów, na których mogła w pełni rozwinąć swoje możliwości.
I tu mam pewien zgryz, bo nie wiem, na którym albumie mam oprzeć dzisiejszy artykuł. Czy będzie to hipisowski i młodzieńczy Rok z nieśmiertelną Małgośką, która zrobiła z Maryli gwiazdę numer jeden, a może swingujący, fenomenalnie wykonany Sing-Sing albo dojrzalszy brzmieniowo Wsiąść do pociągu czy też poetycki Cyrk nocą, który rozpoczynają moje ulubione Wielka woda i Wariatka tańczy. Z premedytacją decyduję się na Sing-Sing, bo – po pierwsze – gdy porównam go z poprzednim albumem, to jest to przepaść, jeżeli chodzi o artystyczną dojrzałość, po drugie, to taki polski Nilsson Schmilsson, czyli albumowy majstersztyk!
Odpalam zatem krążek, który zaczyna się od piosenki tytułowej. Wybaczą państwo wtręt, ale co się to porobiło z tym show-biznesem? Sama piosenka Sing-Sing zmiata z planszy całą pierwszą ligę dzisiejszych gwiazd i gwiazdeczek, piosenkarzyków i piosenkareczek! I choćby nie wiem, ilu zatrudnili producentów, tekściarzy, specjalistów od wszystkiego, jakiego by sprzętu nie użyli, w jakie by się papuzie piórka nie przyozdobili, to nie wycisną ani kropli tego, co jest w tej piosence. Słucham i nie dowierzam.
Orkiestra Jana Ptaszyna Wróblewskiego onieśmiela precyzją, aranżacja smakiem, a sama Maryla Rodowicz wznosi piosenkę na absolutne wyżyny. Jej technika jest nienaganna, intonacja w punkt, brzmienie głosu tak ikoniczne przecież (kto dziś ma ikonicznie brzmiący głos, no kto?), a to dopiero wstęp do tego, czym jest interpretacja. A Rodowicz jest interpretatorką absolutną. Wystarczy posłuchać zwrotek, śpiewanych przez artystkę na trzy głosy, za każdym razem inaczej, robi to lekko, jakby od niechcenia, ekstremalnie trudne rzeczy, a mimo to wszystko ma sens – jest emocja, jest fabuła, jest kompozycyjna całość. To w skrócie tyle, jeżeli chodzi o pierwszy utwór. A tych utworów na płycie jest dziesięć i przy każdym modus operandi jest dokładnie taki sam.
Tutaj nie ma słabych miejsc, a wszystko podane lekko i z humorem. Tekstów do wszystkich, oprócz jednej, piosenek dostarczyła Agnieszka Osiecka. Są wybitne! Muzyką podzielili się Jacek Mikuła, Jan Ptaszyn Wróblewski, Wojciech Karolak i Seweryn Krajewski. Jednak to mikułki nadają albumowi ten pastiszowy, lekko wodewilowy charakter.
Druga w kolejności piosenka Damą Być, to kolejny klasyk z repertuaru artystki i bynajmniej nie zamyka ich puli. Na płycie znajduje się jeszcze napisany przez S. Krajewskiego i A. Osiecką prawdziwy evergreen, czyli Ludzkie gadanie, w którym autor muzyki udzielił się również wokalnie. Ta piosenka stylem trochę odbiega od reszty, co wychodzi całości na dobre, i wprowadza do drugiej części płyty, która ma trochę inny vibe – jest bardziej stonowana i nostalgiczna.
Ale nie samym przebojem człowiek żyje – pozostałe piosenki mogą naprawdę zaskoczyć. Szczególnie do gustu przypadły mi Średni wiek, Średni gest, Moja mama jest przy forsie, Domowa czarownica czy jazzowa Zmieniam skórę.
Pozostałe utwory czerpią garściami z modnych wtedy brzmień, co nie stanowi ujmy dla samych kompozycji, ale akurat do mnie nie przemawiają. Na przykład Dom na jednej nodze to soul spod znaku Barry’ego White’a. Całość broni się do dziś i do dziś daje mnóstwo frajdy. Piosenkarskie rzemiosło najwyższej próby, nie tylko od święta, ale tak zwyczajnie na co dzień.
Łukasz Cupał