post-title Ja go kocham, a on mnie… ľúbi

Ja go kocham, a on mnie… ľúbi

Ja go kocham, a on mnie… ľúbi

czyli jak się dogadać ze Słowakiem
(i wychować z nim dzieci)

 ELEMENTARZ POLSKO-SŁOWACKIEJ RORZINY 

Miłość ponoć nie potrzebuje słów, a wyrazić ją można na wiele różnych sposobów. Na dłuższą metę jednak same zakochane spojrzenia mogą nie wystarczyć. Z czasem dobrze jest zejść z chmur na ziemię i zwyczajnie porozmawiać. Ale jak to zrobić, gdy zakochani posługują się różnymi językami?

Trudności w związku dwunarodowym jest bez liku; niewątpliwie jedną z poważniejszych jest właśnie posługiwanie się różnymi językami. I choć polski i słowacki należą do jednej grupy językowej – języków zachodniosłowiańskich – co może trochę ułatwiać porozumiewanie, to nie oznacza jednak, że wszystko załatwimy za pomocą tylko i wyłącznie jednego języka.

Poznanie języka naszego partnera wydaje się być warunkiem sine qua non wspólnej egzystencji. Można tego nie odczuwać w pełni, gdy spędza się czas tylko we dwoje, ale pojawienie się w związku dzieci i konieczność wyboru satysfakcjonującego obie strony modelu językowego to już wyzwanie, wymagające większego przygotowania i głębszego przemyślenia kwestii językowych.

Język bowiem to coś więcej niż tylko system znaków nazywających przedmioty czy działania. Język opisuje otaczającą nas rzeczywistość, tym samym ją formując. W podobny sposób tworzy też ramy dla naszych uczuć, emocji, całego naszego wewnętrznego poznania, stając się przez to kluczem do pełnego zrozumienia nas i tego, jak widzimy świat.

Do dziś pamiętam poczucie niesamowitej ulgi, gdy po raz pierwszy odezwałam się do mojego męża (wtedy jeszcze chłopaka) po polsku ze świadomością, że zna już na tyle ten język, by mnie zrozumieć. Towarzyszyło temu niesłychane uczucie uwolnienia, jakbyśmy w naszej komunikacji wskoczyli nagle na zupełnie inny poziom. Nie chciałam się przed nim odkrywać za pomocą języka angielskiego ani słowackiego, czułam, że najpełniej wyrażam siebie właśnie za pomocą mojego języka ojczystego, potrzebowałam, by go znał.

Już wtedy, w początkach naszej wspólnej drogi, podjęliśmy decyzję, że będziemy ze sobą rozmawiać wyłącznie we własnych językach. Do dziś jest to dla nas najbardziej oczywista opcja mimo spojrzeń, które towarzyszą czasem naszym rozmowom w miejscach publicznych.

Naturalnym przedłużeniem tej decyzji był model komunikacji, który wybraliśmy po narodzinach naszych dzieci. Poza wyjątkowymi sytuacjami ja mówię do nich wyłącznie po polsku, a mąż po słowacku. Gdy córka miała może 3 lata, zaowocowało to nawet tym, że pewnego dnia po mojej rozmowie telefonicznej ze słowacką znajomą ze zdziwieniem wykrzyknęła: „Mamo, ty mówisz po słowacku!”.

To, co w wychowaniu do dwujęzyczności wydaje się najważniejsze, to właśnie konsekwencja – niezależnie od rozwiązania językowego, na które zdecydujemy się we własnym domu. To właśnie ona sprawiła, że moja córka nie zorientowała się, że umiem też mówić w języku jej taty.

Wybór jednego, stałego sposobu komunikacji może pomóc w porządkowaniu rzeczywistości naszych dzieci, w wyznaczeniu jasnych granic pomiędzy naszymi językami, w ułatwieniu poprawnej komunikacji z rodzinami i przyjaciółmi z poszczególnych krajów i wreszcie w edukacji szkolnej naszych pociech niezależnie od kraju, w którym przyjdzie nam żyć. Natomiast samo wychowanie do dwujęzyczności to klucz nie do jednego, ale aż do dwóch skarbców kultury, sztuki, literatury, nauki. To bogactwo, z którego nie warto rezygnować.

I choć do dziś, gdy słyszę, że mój mąż mnie ľúbi (czyli kocha), towarzyszy mi poczucie, że lubienie to trochę mało jak na 8 lat małżeństwa. Jednak słuchając, z jaką swobodą nasze dzieci posługują się tak polskim, jak i słowackim, wiem, że wybraliśmy dla nas to najlepsze i jesteśmy na właściwej drodze.

Natalia Konicz-Hamada

zdjęcia: Michaela ŠtevíkováNatalia Konicz-Hamada

MP 2/2020