post-title Pavol Šramko: „Za powołaniem Klubu Polskiego przemawiała dobra atmosfera

Pavol Šramko: „Za powołaniem Klubu Polskiego przemawiała dobra atmosfera

Pavol Šramko: „Za powołaniem Klubu Polskiego przemawiała dobra atmosfera

 PIĘKNY TRZYDZIESTOLATEK 

Pavol Šramko był jednym z sygnatariuszy, którzy podpisali się pod wnioskiem, złożonym w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych Republiki Słowackiej, o zarejestrowanie Klubu Polskiego, do czego doszło 18 stycznia 1994 roku.

W cyklu „Piękny trzydziestolatek“ będziemy więc wspominać czasy sprzed 30 lat i w ten sposób świętować okrągły jubileusz pierwszego stowarzyszenia polonijnego na Słowacji. Do rozmów na temat tamtych czasów i wydarzeń zaprasza Ryszard Zwiewka, który na początku lat 90. poprzedniego wieku podjął się integracji środowiska polonijnego i rejestracji Klubu Polskiego.

 Pavol Šramko jest mężem Polki Zosi, którą poznał na studiach we Wrocławiu. Kiedy wrócił do Czechosłowacji, historia ich miłości była pisana… w listach, które w tamtych czasach docierały do adresatów dopiero po dwóch tygodniach!

Młodzi zakochani postanowili wziąć ślub, co na przełomie lat 70. i 80. poprzedniego wieku, było dużym wyzwaniem – przed narzeczonymi piętrzyły się biurokratyczne bariery. Ale udało się je przezwyciężyć i w 1981 r. Zosia mogła przeprowadzić się do Bratysławy. Potem przyszło na świat tróje dzieci państwa Šramków.

W tamtych czasach kontakt z innym Polakiem był utrudniony – Polacy najczęściej poznawali się… przypadkiem, ponieważ nie działała żadna organizacja polonijna. Tak też było w przypadku rodzin Zwiewków i Šramków, które poznały się na spacerze w bratysławskiej Dubravce, kiedy to rozmawiając po polsku, usłyszały się wzajemnie.

Obaj panowie wspominają czasy przemian w Czechosłowacji, które doprowadziły do zarejestrowania Klubu Polskiego. Całą rozmowę publikujemy na www.polonia.sk, zaś na łamach „Monitora“ tę część, która dotyczy Jubilata, czyli Klubu Polskiego.

 

Twój podpis figuruje pod wnioskiem o rejestrację organizacji polonijnej pod nazwą Klub Polski. Jak na to patrzysz po 30 latach? Co Cię wiodło do złożenia podpisu? Była to żona Polka, Twoja znajomość języka polskiego, polska praprababcia, nasza znajomość, dzieci chodzące do polskiej szkoły piątkowej?

Zawsze czułem, że po swoich przodkach mam przynajmniej jedną kropelkę polskiej krwi. Od chwili, kiedy się dowiedziałem, że moja praprababka była Polką, wiedziałem, że jestem po trosze Polakiem i ja. Kiedy spotykam na swej drodze Polaków, to zawsze się do nich zwracam i zawsze służę im pomocą.

Odpowiadając jednak wprost na twoje pytanie, myślę, że powodem nie była rodzina, ale przede wszystkim dobra atmosfera, która panowała wówczas  w ambasadzie polskiej, kiedy spotykaliśmy się z okazji świąt narodowych. Atmosfera tamtych przyjęć była naprawdę bardzo serdeczna.

 

Były to lata 1989-1994, czyli okres od upadku komunizmu, poprzez podział Czechosłowacji,  do powstania Republiki Słowackiej i następnie zarejestrowania Klubu Polskiego. Był to też okres, kiedy przed Polonią otworzyły się podwoje najpierw Konsulatu Generalnego, a potem ambasady RP. Do 1989 r. polskie przedstawicielstwa były dla nas instytucjami służącymi jedynie do przedłużania dokumentów podróży.

Wracając do odpowiedzi na twoje pytanie, drugim powodem złożenia podpisu była twoja zachęta. Również entuzjazm, szkoła piątkowa, spotkania rodzin i dzieci, msze święte w języku polskim. Taka prawdziwie odczuwalna wspólnota. Kiedy mi powiedziano, że pod wnioskiem powinny być też podpisy obywateli słowackich, nie zawahałem się ani na moment. Co więcej, zaproponowałem również moją siostrę jako kolejną osobę, która może się podpisać się pod tym wnioskiem. Nie odmówiła, bo wiedziała, że idzie o dobrą sprawę.

Przecież miała polską praprababcię!

Byłeś jednym z sygnatariuszy, którzy podpisali się pod wnioskiem, złożonym w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych Republiki Słowackiej, o zarejestrowanie Klubu Polskiego.

Ryszard Zwiewka

zdjęcia: archiwum P.Š.

 

Poniżej publikujemy pełną wersję rozmowy obu panów: Ryszarda Zwiewki z Pavlem Šramko:

Czy pamiętasz, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy raz i  jakie były okoliczności tego spotkania?

Pamiętam. To było wtedy, kiedy przeprowadzaliśmy się z żoną to do Dubravki…

 

Zanim Zosia, dziewczyna z Polski, została Twoją żoną, miałeś jakieś kontakty z Polską?

Tak, zacząłem studiować we Wrocławiu w czasie, kiedy w Polsce budził się robotniczy ruch oporu, to jeszcze nie była Solidarność. Sytuacja w Polsce była bacznie śledzona przez Czechosłowację, która nieprzychylnym okiem patrzyła na obecność tam czechosłowackich studentów.

 

Wyjechałeś z Polski. Była to twoja decyzja czy też to czechosłowackie władze ściągały swoich studentów z Polski?

Było to tak pół na pół. Między nami studentami z Czechosłowacji chodziły informacje o wycofaniu nas z Polski, ale w moim przypadku zdecydował nieudane podejście do egzaminu z mojego ulubionego przedmiotu – matematyki. Z tego powodu musiałem zakończyć swoją przygodę ze studiami w Polsce.

Miałem jednak stałe kontakty z przyszłą żoną. Wciąż pisaliśmy do siebie – innego sposobu komunikacji nie było. Czas płynął wtedy inaczej, wolniej. Kiedy w liście zadawałem jakieś pytanie, to odpowiedź przychodziła dopiero po 2 tygodniach, a ja w międzyczasie zdążyłem już napisać 2 kolejne listy z nowymi pytaniami i prośbami, na przykład o przysłanie dokumentów, potrzebnych do zawarcia związku małżeńskiego.

Po dwóch próbach zawarcia związku małżeńskiego, do którego nie dochodziło z powodu utraty ważności dokumentów (ich ważność wynosiła tylko trzy miesiące, zatem kiedy załatwiliśmy jeden dokument, drugi tracił ważność) nareszcie się pobraliśmy.

Po moim rocznym pobycie w Polsce, półtorarocznej korespondencji i trzech miesiącach od zawarcia związku małżeńskiego udało się Zosi przyjechać na stałe na Słowację. Było to w 1981 r. Kiedy zgłosiła się na policję z polskim paszportem, wystawionym na nazwisko Zofia Sramko, dowiedziała się od funkcjonariuszki, że takich nazwisk u nas nie ma i że od tej chwili będzie nazywała się Žofia Šramková.

Do dziś jeszcze mamy kłopoty z jej dokumentami. W niektórych figuruje bowiem jako Zofia, w innych Sofia lub Žofia, gdzieś jako Šramko, Sramko, w innych Šramková.

Ja miałem siedmioro rodzeństwa, codzienna obecność w kościele to była rzecz święta, byłem ministrantem. Kiedyś, po roku małżeństwa i przeprowadzce do Dubravki, wracając z kościoła, usłyszałem rozmowę w języku polskim. To rozmawiałeś ty z jeszcze jednym panem. Zagadałem do was i to wtedy zaczęła się nasza znajomość. Połączyły nas język polski i niedzielna liturgia.

 

No i wspólne losy, mieliśmy bowiem żony cudzoziemki –  ty Polkę, a  ja Słowaczkę, za którą  przyjechałem na Słowację, a poza tym chyba mieliśmy dzieci mniej więcej w tym samym wieku.

Nasze były młodsze o kilka lat. Kiedy ty i ja spotkaliśmy po raz pierwszy, ja jeszcze dzieci nie miałem. Dopiero rok później urodził mi się syn. Niestety, kiedy Zosia rodziła, ja siedziałem w pociągu ze skierowaniem do odbycia służby wojskowej. O tym, że mam syna, dowiedziałem się dopiero miesiąc później.

 

Zostałeś powołany do wojska w takiej sytuacji? Przecież byłeś wtedy jedynym żywicielem rodziny. Dlaczego więc cię powołano?

Nie byłem jedynym żywicielem, Zosia miała pracę, czekał na nią urlop macierzyński, także państwo zadbało o rodzinę, a ja mogłem służyć w wojsku. Wróciłem do domu w 1984 r.

 

Przeskoczmy kilka lat. Komunizm coraz wyraźniej nosił znaki załamania. W roku 1989 doszło do jego upadku. Dążenie emancypacyjne Słowacji były coraz bardziej widoczne i ostatecznie doprowadziły do powstania Republiki Słowackiej.

Podział Czechosłowacji przeżyłem bardzo boleśnie, ponieważ brałem to jako kolejny krok prowadzący do podziału Słowian. Wierzyłem, że takie bratnie narody, jak czeski i słowacki, zawsze potrafią się dogadać, i byłem przekonany, że podział nas osłabi. Historia te moje obawy, jak mi się wydaje, potwierdziła. Przeżywam to stale tak silnie, że każde święta wielkanocne i Boże Narodzenia spędzamy w Pradze, u córki, która tam od wielu lat mieszka.

 

W tym czasie my, rodziny polsko-słowackie zaczęliśmy się spotykać coraz częściej. Rozmawialiśmy o założeniu organizacji polonijnej, która by zintegrowała Polaków, rozrzuconych po całej Słowacji. Jak ty to wtedy widziałeś?

Odpowiedź nie jest taka prosta. Teraz powiem ci coś, o czym jeszcze nie wiesz. Od rodziny dowiedziałem się, że moja prababcia była Polką, ale żyjąca rodzina nie miała żadnych kontaktów z Polską, nie znałem ani jednego słówka po polsku. Mój ojciec całe swoje życie marzył o tym, by kiedyś powstało jedno duże państwo, w skład którego weszłyby Czechy, Słowacja i Polska. On po prostu w to wierzył. Jego marzenia o powstaniu silnego państwa słowiańskiego się nie spełniły.

Wiedza o tym, że wśród moich przodków była Polka, właścicielka żupy solnej w Wieliczce, która później wyjechała na Węgry, spowodowała, że zdecydowałem się na studia w Polsce. Jeden z braci studiował w NRD, drugi w Czechach, a ja powiedziałem sobie, że pojadę do Polski.

 

Znów przenieśmy się w czasie. Wspominałeś o mieszkającej w Pradze córce, ale z Zosią macie jeszcze dwoje innych dzieci. Czy możesz coś o nich powiedzieć?

Zanim o nich powiem, chciałbym wspomnieć o innych moich bliskich. Brat, studiujący w NRD, ożenił się z Macedonką, drugi brat ożenił sią z Czeszką. Ja już byłem żonaty z Polką. Mieliśmy już taki słowiański klub, rodzinne spotkania były międzynarodowe. Kiedy córka, która wrodziła się w mojego ojca, mówiącego doskonale 9 językami, oznajmiła, że chciałaby studiować w Turcji, to omalże nie spadłem z krzesła.

 

Rozumiem, że z radości.

Ależ skąd! Kiedy wwróciłem jej uwagę, że przecież ona nie zna żadnego słowa po turecku, odpowiedziała mi, że studia będą w języku angielskim. W tym czasie znała już kilka europejskich języków i studia po angielsku nie powinny być dla niej problemem. Okazało się, że po dwóch miesiącach przeszła stopniowo na naukę w języku tureckim. Odwiedzaliśmy ją często, by podtrzymać ją na duchu i na własne oczy zobaczyć, jakie postępy robi w nowym dla niej języku.

Druga córka studiowała weterynarię w Koszycach i po trzecim roku w ramach pojechała Erasmusa do Hiszpanii, gdzie poznała swojego obecnego męża, Meksykanina. Układy rodzinne znów nabierały międzynarodowego charakteru. Mamy troje pięknych wnucząt urodzonych w Meksyku.

Natomiast syn, nasze najstarsze dziecko, ożenił się ze Słowaczką, też ma troje dzieci i doskonale mówi po polsku. Byłem mile zaskoczony, kiedy niedawno na spotkaniu rodzinnym w Polsce usłyszałem jego polszczyznę. Bardzo dobrą polszczyzną mówi też moja najmłodsza córka.

Uważam, że jest to wspaniałe, ponieważ po kliku latach małżeństwa i po narodzinach dzieci przeszliśmy w domu wyłącznie na język słowacki. Dzieci uczęszczały w domu do szkółki polskiej przy Instytucie Polskim, ale to już był taki ich sporadyczny kontakt z językiem polskim. Byłem więc mile zaskoczony, kiedy teraz usłyszałem, jak dobrze mówią po polsku.

 

Są uzdolnione językowo. Wiem, po kim. Ty przecież mówisz biegle 4 językami.

Po polsku mówię bardzo sporadycznie. Polskę odwiedziłem w tym roku po kilku latach nieobecności. Radia praktycznie nie słucham, telewizji polskiej nie oglądam, bo po prostu się nie da, od czasu do czasu ściągam coś z Internetu. Natomiast mam dobrą pamięć, pamiętam słowa, zdania.

 

Twoje dzieci mówią dobrze po polsku, choć w domu nie rozmawiacie w tym języku od dawna. Skąd więc znajomość języka polskiego u twoich dzieci? Prenumerujecie i czytacie „Monitor Polonijny”?

Prenumerujemy i czytamy, ale wybiórczo, nie od początku do końca. Zwykle patrzę na okładkę, a jeśli natrafię na coś ciekawego, np. na jakiś kulinarny przepis, to wtedy go czytam. Lubię gramatykę, nie tylko polską. Nauczyłem się jej i jeszcze nie zapomniałem. Czasami wierzyć mi si nie chce, że niektórzy Polacy mają kłopoty z pisownią rz i ż. Mnie znajomość rosyjskiego, słowackiego i czeskiego ułatwia napisanie właściwych liter w słowie polskim.

 

Pavol, Twój podpis figuruje pod wnioskiem o rejestrację organizacji polonijnej pod nazwą Klub Polski. Jak na to patrzysz po 30 latach? Co cię wiodło do złożenia podpisu? Była to żona Polka, Twoja znajomość języka polskiego, polska praprababcia, nasza znajomość, dzieci chodzące do polskiej szkoły piątkowej?

Zawsze czułem, że po swoich przodkach mam przynajmniej jedną kropelkę polskiej krwi. Od chwili, kiedy się dowiedziałem, że moja praprababka była Polką, wiedziałem, że jestem po trosze Polakiem i ja. Kiedy spotykam na swej drodze Polaków, to zawsze się do nich zwracam i zawsze służę im pomocą.

Odpowiadając jednak wprost na twoje pytanie, myślę, że powodem nie była rodzina, ale przede wszystkim dobra atmosfera, która panowała wówczas  w ambasadzie polskiej, kiedy spotykaliśmy się z okazji świąt narodowych. Atmosfera tamtych przyjęć była naprawdę bardzo serdeczna.

 

Były to lata 1989-1994, czyli okres od upadku komunizmu, poprzez podział Czechosłowacji, do powstania Republiki Słowackiej i następnie zarejestrowania Klubu Polskiego. Był to też okres, kiedy przed Polonią otworzyły się podwoje najpierw Konsulatu Generalnego, a potem ambasady RP. Do 1989 r. polskie przedstawicielstwa były dla nas instytucjami służącymi jedynie do przedłużania dokumentów podróży.

Wracając do odpowiedzi na twoje pytanie, drugim powodem złożenia podpisu była twoja zachęta. Również entuzjazm, szkoła piątkowa, spotkania rodzin i dzieci, msze święte w języku polskim. Taka prawdziwie odczuwalna wspólnota. Kiedy mi powiedziano, że pod wnioskiem powinny być też podpisy obywateli słowackich, nie zawahałem się ani na moment. Co więcej, zaproponowałem również moją siostrę jako kolejną osobę, która może się podpisać się pod tym wnioskiem. Nie odmówiła, bo wiedziała, że idzie o dobrą sprawę.

 

Przecież miała polską praprababcię!

Twoje życie rodzinne i prywatne jest takie bogate, że trudno od Cebie wymagać, byś dzielił je między Polskę i Słowację. Polskość jest w Tobie widoczna, słychać ją chociażby w języku – bez problemów rozmawiamy po polsku. Pavol, dziękuję za tę rozmowę i bardzo proszę, byś przy najbliższej okazji pozdrowił swoją siostrę, także sygnatariuszkę naszego wniosku o rejestrację Klubu Polskiego.

Ryszard Zwiewka

Zdjęcia: archiwum P.Š.

MP 1/2024