CO U NICH SŁYCHAĆ?
Będąc w szpitalu, zaraził się. Nie chorobą, ale miłością do słowackiego instrumentu ludowego – fujary. I to do tego stopnia, że nauczył się go robić własnoręcznie. Odbiorcy jego dzieł są rozsiani po całym świecie. Zenon Kuraś pochodzi z Mielca, od ponad 30 lat mieszka w Levicach, ale dopiero 10 lat temu zaczął muzykować.
Przekazanie pałeczki
Osiedle bloków w Levicach jakich wiele na Słowacji. Jedno z mieszkań jednak jest wyjątkowe – tu mieszka Zenon Kuraś. Kiedy wchodzimy do środka, od razu wiemy, co jest jego pasją – na ścianach wiszą różne fujary: drewniane, zdobione, bez ornamentów, duże, małe i jedna, rekordowo długa, mierząca ponad 3 metry!
Kiedy już rozsiądziemy się wygodnie na kanapie, gospodarz zaczyna swoją opowieść, jak doszło do tego, że się zakochał w fujarach. „Mam problemy z sercem, w związku z czym przebywałem w szpitalu. Ze mną na sali leżał starszy pan, a obok jego łóżka stała fujara“ – wspomina zdarzenie sprzed 10 lat. I o tej fujarze ów mężczyzna opowiadał tak intrygująco, aż zainteresował pana Zenona.
„Mówił mi, że nie ma następcy, żebym przejął pałeczkę i zaczął robić fujary“ – dodaje. I tak się stało. Nasz rodak przez dwa tygodnie odwiedzał staruszka, który pokazywał mu wszystkie tajniki swojej pracy. „Był moim nauczycielem, przekazał mi pałeczkę i umarł“ – opisuje.
Fujara a wuwuzele
Fujara jest tradycyjnym słowackim instrumentem. Nasz rodak zgłębił tajniki powstawania tego instrumentu i teraz czasami prowadzi szkolenia, podczas których dzieli się swoją wiedzą. Ubolewa nad tym, że Słowacy słabo promują ten swój muzyczny atut. „Mogliby wykorzystywać fujarę jako swój znak rozpoznawczy, by służyła ona do promocji kraju, tak jak np. wuwuzele stały się symbolem mistrzostw w piłce nożnej“ – konstatuje.
„Autystyczna“ miłość
W kręgach znawców instrumentów dętych pan Zenon jest znany. „Piszą do mnie ludzie z różnych zakątków świata, którzy radzą się, jak udoskonalić to czy tamto w instrumencie“ – opisuje. Zamówienia na fujary spływają z różnych krajów. „Za granicę najczęściej wysyłam fujary bez ornamentów ludowych“ – mówi.
Rozglądam się po pokoju, w którym oprócz fujar, stoi także pianino. Gospodarz, uprzedza moje pytanie i zaprzecza, jakoby potrafił grać na jakimkolwiek instrumencie. „Nigdy wcześniej na niczym nie grałem, oprócz grzebienia, a na pianinie gra moja żona“ – zdradza z uśmiechem. Fujara jest dla niego darem niebios.
„Chyba Bóg mi zesłał wtedy tego starszego pana, żebym się połączył z fujarą, która ma także terapeutyczne działanie: poprawia oddychanie i pracę serca“ – konstatuje i przyznaje, że sam siebie postrzega trochę jako swoistego autystę. „Jak się złapię tematu, to tylko o tym mówię i tym żyję, już mnie nawet mają dosyć w pracy“ – dodaje z uśmiechem.
Trzydziestu Polaków w Levicach
Pan Zenon – z zawodu spawacz –przybył do Czechosłowacji w latach 80. wraz z grupą Polaków, by budować elektrownię atomową w Mochovcach. W latach 1988 – 1993 około 900 Polaków realizowało tu różne prace. „Człowiek polubił ten świat, a ponieważ zaraz po przyjeździe poznałem fajną dziewczynę, zostałem“ – wspomina.
Ożenił się z nią – słowacką Węgierką, urodził im się syn. Kiedy kontrakt się skończył, trochę się tułał po świecie za pracą, był w Czechach, Niemczech, Szwecji, Finlandii, ale wracał już do nowego domu, do Levic. Co ciekawe, z tego dużego grona naszych rodaków w samych Levicach zostało około 30 osób.
„Mój sąsiad z sąsiedniej klatki to też Polak“ – zdradza pan Zenon i oboje się śmiejemy, że za pomocą fujary mógłby zwoływać swoich byłych kolegów na spotkania Polaków w mieście.
150 fujar
Fujara stała się dla pana Zenona odskocznią od codzienności. „Ja przy niej odreagowuję, dla mnie to odlot do innego świata“ – zachwala. Dzięki miłości do fujary, zaczął poznawać instrumenty pasterskie innych narodów, np. macedońskie, arabskie, bułgarskie czy japońskie. Niektóre z nich próbuje robić.
Kiedy pytam, z którego instrumentu własnej roboty jest najbardziej dumny, mówi o rekordowej fujarze. W sumie fujar zrobił już około 150. Zrobienie jednej prostej trwa około tygodnia, nie licząc czasu schnięcia materiału. „Pierwsza, która wyszła spod moich rąk, była wychuchana i wydmuchana. Pracowałem nad nią miesiąc!“ – opisuje.
Zagrać na „rurze od odkurzacza“
Za chwilę udamy się do pracowni, która mieści się w piwnicy, by zobaczyć, jak wygląda praca nad instrumentami dętymi. Ale zanim tam dotrzemy, przekonamy się, że fujary znajdują się w każdym zakątku mieszkania gospodarza. Początkowo moją uwagę zwróciło sześć okazałych fujar, wiszących w centralnym miejscu na ścianie, podczas rozmowy jednak pan Zenon pokazywał nam kolejne i kolejne.
„Ta na przykład cieszy się olbrzymim zainteresowaniem, bo jest lekka i tania“ – pokazuje czarny instrument, który trochę przypomina rurę od odkurzacza. W produkcji tych i podobnych okazów pomaga panu Zenonowi syn, który na drukarce 3D drukuje różne ich komponenty. By udowodnić, że rura jest pełnowartościowym instrumentem, pan Zenon zaczyna z niej wydobywać dźwięki. Czujemy się trochę jak w jakimś egzotycznym miejscu, choć jesteśmy na typowym słowackim osiedlu mieszkaniowym.
Piszczałka a fujarka
Kiedy pytam, jak reagują sąsiedzi na jego hobby, pan Zenon się uśmiecha, a może nawet trochę krzywi. Ustalił z nimi, w jakich porach dnia może ćwiczyć. „To może być męczące dla innych“ – mówi z wyrozumiałością małżonka mojego rozmówcy, która właśnie wróciła z pracy – ze szkoły specjalnej, gdzie uczy dzieci.
W tej szkole pan Zenon czasami prowadzi zajęcia muzyczno-terapeutyczne. W mieście jest już znany, interesują się nim lokalne media. Co jakiś czas w nich gości, głównie wtedy, gdy darowuje fujary różnym placówkom edukacyjnym, by służyły uzdolnionym uczniom. Przy tych okazjach jest zapraszany do szkół, by zaprezentować instrument.
Wtedy wyjaśnia, na czym polega różnica między piszczałką pasterską a fujarą, ponieważ instrumenty te często są mylone: piszczałka pasterska posiada sześć dziurek, a prawdziwa fujara tylko trzy.
Melancholijne śpiewanki
A co najchętniej gra mój rozmówca? Skromnie wyjaśnia, że nie potrafi, że to, co gra, to to, co mu właśnie przyjdzie do głowy. „To takie melancholijne śpiewanki, przecież na fujarach grali juhasi i pasterze, kiedy kończyła się ich szychta. Siadali na skale i ronili łzy za lubą“ – opisuje. I chyba coś z tej melancholii państwo Kurasiowie przenoszą do swojego życia, bowiem oboje z nostalgią mówią o letnich dniach nad rzeką Hron, gdzie chętnie spędzają czas przy dźwiękach fujary.
Pytam pana Zenona, czy produkcja fujar przynosi mu jakieś zyski, ale on zaprzecza. „Z tego nie da się wyżyć, to jest hobby“ – wyjaśnia. Koszt takiego instrumentu, w zależności od wielkości, rodzaju drewna i zdobień, może osiągać nawet 1500 euro. O naszym rodaku z Levic dowiadują się ludzie z całego świata dzięki mediom społecznościowym.
Życiowa muzykoterapia
Kiedy docieramy do pracowni, mistrz pokazuje nam dużą fujarę, która po dokończeniu zostanie wysłana do Francji. Pan Zenon pokazuje nam wiertła lufowe i wyjaśnia, że to one pozwalają zachować powtarzalność dziurek w instrumencie. Moją uwagę przykuwają drewniane przedmioty leżące na półce, które przypominają mi duże ołówki, ale bez rysików. To materiał na piszczałki 6-otworowe.
Kiedy mój wzrok zahacza o leżący na półce szybowiec, dowiaduję się, że wcześniej nasz bohater był zapalonym modelarzem „Razem z synem budowaliśmy modele lotnicze i wodne“ – zdradza. Jeszcze na nich czeka niedokończony szybowiec o rozpiętości skrzydeł wynoszącej 4 metry.
Dowiadujemy się też, że niedawno pan Zenon pracował nad rekordowej długości fujarą, by pobić swój własny rekord, wynoszący 3 m i 3 cm. Ten nowy okaz miał mierzyć 3 m 15 cm, ale niestety, pękł.
Pan Zenon jednak „nie pęka“, pracuje w pocie czoła i z wielkim zaangażowaniem. To jego specyficzna życiowa muzykoterapia.
Małgorzata Wojcieszyńska, Levice
Zdjęcia: Stano Stehlik, archiwum Z.K.