post-title Jakub Płażyński: „Nagroda jest inwestycją w nas samych“

Jakub Płażyński: „Nagroda jest inwestycją w nas samych“

Jakub Płażyński: „Nagroda jest inwestycją w nas samych“

 WYWIAD MIESIĄCA 

Po gali wręczenia Nagród im. Macieja Płażyńskiego, która miała miejsce 20 kwietnia w Gdyni i podczas której w kategorii redakcja medium polonijnego nagrodę otrzymał nasz „Monitor Polonijny“, udało mi się przeprowadzić wywiad z Jakubem Płażyńskim, przewodniczącym jury przyznającym nagrodę. Podczas rozmowy wspominaliśmy Macieja Płażyńskiego, tragicznie zmarłego w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem w 2010 roku, ojca mojego rozmówcy.

Ten wyjątkowy polityk (był m.in. wojewodą gdańskim, marszałkiem Sejmu, wicemarszałkiem Senatu), a przede wszystkim człowiek wrażliwy na problemy Polaków za granicą (prezes Stowarzyszenia „Wspólnota Polska“) na trwałe zapisał się w pamięci naszych rodaków rozsianych po świecie. To właśnie jego imię nosi prestiżowa nagroda dla dziennikarzy polonijnych, którą Press Club Polska przyznał już po raz drugi.

 

Jak zrodził się pomysł stworzenia Nagrody im. Macieja Płażyńskiego, która honoruje dziennikarzy, zajmujących się zagadnieniami Polonii?

Pomysł zrodził się podczas wspólnych rozmów z kolegami z Press Clubu, z którymi współpracowaliśmy przy zbieraniu podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o repatriacji.

Chcieliśmy w ten sposób upamiętnić mojego tatę, uhonorować go jako osobę wybitną, odnoszącą sukcesy w działaniach na rzecz środowisk polonijnych, a jednocześnie mającą bardzo dobre relacje z dziennikarzami. Z drugiej strony kierowała nami chęć docenienia środowiska dziennikarstwa polonijnego, jego wagi i istoty.

 

Według Pana środowisko to jest niedoceniane?

Tak, uważam, że jest niedoceniane. Zbyt mało o nim wiemy, zbyt mało o nim mówimy, a przecież dobre dziennikarstwo trzeba promować.

 

Podczas gali wręczania nagród głos zabrał m.in. Tomasz Deptuła, wyróżniony dziennikarz z Nowego Jorku, który wskazywał, że dziennikarstwo polonijne jest traktowane przez Polaków w Polsce trochę z przymrużeniem oka. Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?

Mam wrażenie, że dziennikarstwo polonijne nie jest w Polsce znane.

 

Z czego to wynika?

Z tego, że dziennikarstwo polonijne, jak i Polonia w ogóle są poza głównym nurtem tematów podejmowanych w Polsce. Zbyt mało się tym interesujemy, mało wiemy. Mam wrażenie, że tu nie chodzi nawet o kwestię związaną z atrakcyjnością tematu lub jej brakiem, ale o kwestię podejścia do naszych rodaków za granicą, którym należy się większa uwaga.

 

Oznacza to, że mieszkający w Polsce Polacy są bardziej zapatrzeni w siebie?

Nie określałbym tego w ten sposób. Mam wrażenie, że Polacy nie zdają sobie sprawy z problemów rodaków, którzy mieszkają na obczyźnie. Wynika to z polskiej historii oraz braku tradycji utrzymywania kontaktu medialnego i wprowadzania tego tematu do debaty publicznej.

Przez ostatnie dwadzieścia lat większość energii poświęcaliśmy budowaniu Polski, stąd niektóre tematy pozostały z boku. To chyba nawet taka cecha narodowa, że nie doceniamy wagi i roli rodaków mieszkających poza granicami.

 

Nagroda im. Macieja Płażyńskiego zwraca uwagę na Polaków mieszkających poza granicami Polski, na zajmujących się zagadnieniami polonijnymi dziennikarzy. Czy tego typu inicjatywy mogą uwrażliwić Polaków w Polsce na tych mieszkających poza jej granicami?

Tak, wychodzę z założenia, że możemy się od siebie dużo nauczyć. Tym bardziej teraz, kiedy granice się zacierają, jesteśmy coraz bardziej mobilni, coraz więcej podróżujemy, przemieszczamy się. Dla mnie najważniejsze jest to, że wszyscy czujemy się Polakami.

To, że część naszych rodaków mieszka poza granicami kraju, co w niektórych sytuacjach jest kwestią przypadku, zrządzeniem losu czy pewną wypadkową wyborów życiowych, nie znaczy, że nie mamy o nich pamiętać. Oni potrzebują kontaktu z Polską, który umożliwiacie im państwo – dziennikarze polonijni.

Nagroda jest inwestycją w nas samych, bo zbudowanie więzi z rodakami, którzy mieszkają za granicą, jest doskonałą formą promocji dla nas, wzbogacaniem szeroko rozumianego społeczeństwa polskiego i prowadzeniem sensownej dyskusji.

 

Tę czułość, wrażliwość na Polaków za granicą zaszczepił w Panu ojciec?

Ojciec był żywotnie zainteresowany losem Polaków poza granicami kraju. Od 1997 roku, kiedy został marszałkiem Sejmu, współpracował z Polonią. Później jako wicemarszałek Senatu czy jako szef Stowarzyszenia „Wspólnota Polska“ starał się na bieżąco rozwiązywać jej problemy.

 

Skąd to zainteresowanie?

Tata miał przodków, mieszkających na Kresach, na Ukrainie. Jeździliśmy tam razem. Zwiedzaliśmy te miejsca, dowiadywaliśmy się więcej o ludziach stamtąd, a to w człowieku gdzieś tam pozostaje.

 

Jak postrzega Pan słowacką Polonię?

Zdaję sobie sprawę z tego, że Polacy są rozsiani po całym świecie. Nasza diaspora stanowi szóstą najliczniejszą diasporę na świecie, co o czymś świadczy. To nie jest kwestia zobowiązania do pamiętania, ale sprawa budowy pewnych relacji.

Przede wszystkim zależeć nam powinno na tym, by nie tracić ze sobą kontaktu, żeby Polacy, którzy z takiego lub innego powodu zamieszkują terytoria innych państw, mieli możliwość odczuwania polskości.

 

Jakie plany związane z Polonią miał jeszcze Pański ojciec?

Ojciec przede wszystkim chciał doprowadzić do prac nad projektem ustawy o repatriacji. To było jedno z głównych jego zadań. Drugim, równie istotnym zadaniem, któremu chciał się poświęcić, była budowa Muzeum Emigracji.

B

udowa trwa…

Tak, oba projekty są realizowane. Muzeum Emigracji powstaje w Gdyni. Ponadto ojciec planował stworzyć Muzeum Kresów Polskich. Ten projekt w chwili śmierci ojca był najmniej zaawansowany – nie było nawet decyzji co do lokalizacji takiego muzeum.

Poza tym ojciec na bieżąco zajmował się przede wszystkim wspieraniem Polaków na Wschodzie. Bardzo często jeździł na Litwę, Białoruś i na Ukrainę. Jako prezes Stowarzyszenia „Wspólnota Polska“ starał się budować ośrodki polskości, szkoły, prowadził kilka programów, budujących i łączących Polaków mieszkających za granicą.

Stworzył program „Lato z Polską“, adresowany do dzieci ze Wschodu, które w jego ramach przyjeżdżały na kolonie do Polski i dzięki temu miały okazję, by poznać nasz kraj. Ojciec prowadził również projekt „Czas na Polskę“, którego celem było wysyłanie nauczycieli języka polskiego w różne odległe regiony świata, np. do Brazylii i na Haiti, by mogli oni nawiązać kontakt z mieszkającymi tam Polakami. Oprócz tego zajmował się bieżącą pracą na rzecz wzmacniania Polonii.

 

Będzie Pan kontynuował prace taty?

Zdecydowałem się na próbę realizacji zadań, dotyczących repatriacji. Powstał też projekt nagrody dla dziennikarzy i na tym się koncentruję. Nie staram się wejść w buty ojca, ale chcę zrobić coś konkretnego.

 

Projekt przyznawania nagrody dla zajmujących się Polonią dziennikarzy to doskonały pomysł.

Bardzo nam miło. To druga edycja tego konkursu, który został bardzo dobrze odebrany zarówno w środowisku dziennikarskim, jak i poza nim. Cieszy nas państwa zaangażowanie dziennikarskie i ta nagroda jest podziękowaniem za państwa pracę.

 

Jaki był poziom nadesłanych prac do konkursu?

Bardzo wysoki, dużo wyższy niż w ubiegłym roku. Otrzymaliśmy 80 zgłoszeń i naprawdę mieliśmy w czym wybierać. Nagrodę dla „Monitora Polonijnego“ w kategorii redakcja medium polonijnego przyznaliśmy z dużym przekonaniem, bowiem czasopismo to bardzo się wyróżnia, stoi na wysokim, profesjonalnym poziomie.

Publikują państwo w nim bardzo interesujące wywiady, z każdego z nich można się było dowiedzieć czegoś ciekawego. Biorąc to pismo do ręki, każdy znajdzie coś dla siebie. Z czystym przekonaniem uznaliśmy, że w „Monitorze Polonijnym“ są treści, pod którymi możemy się podpisać. Ta nagroda to uhonorowanie państwa pracy.

 

Dziękujemy, bardzo nas to cieszy. Co Pan sądzi na temat przyszłości prasy? Czy rację mają ci, którzy wróżą upadek wydawnictw w papierowej formie?

To szerszy problem, czy chcemy sięgać do wydania papierowego, czy też czytać na ekranie komputera. Jestem pod tym względem trochę konserwatywny, bowiem wolę gazetę, którą mogę wziąć do ręki, niż czytać to, co widać na monitorze. Lubię tekst drukowany, łatwiej mi się go czyta.

 

Myśli Pan, że Internet całkowicie zawładnie komunikacją medialną?

Mam wrażenie, że nie. Wydaje mi się, że mimo wszystko część gazet się utrzyma. Wszystko zmierza jednak do przekazywania informacji hasłowej, mającej powierzchowny charakter. Wynika to z tego, że wiele dziedzin życia nastawionych jest na szybkość, a nie na jakość. A przecież papierowa gazeta to co innego niż strona internetowa, którą można szybko aktualizować.

Wierzę jednak, że zmiany nie będą oznaczały odwrotu od porządnej publicystyki, od artykułów zawierających jakiś przekaz. Nie chciałbym, by media zostały zdominowane przez krótkie, szybkie ogłoszenia czy reklamy.

 

Co by Pan radził redakcjom polonijnym, które otrzymują coraz mniej pieniędzy na swoją działalność wydawniczą?

Nie wiem, czy jestem właściwym adresatem tego pytania. Ze względu na specyfikę zawodu, który wykonuję, z reguły po tak postawionym pytaniu, staram się zapoznać z sytuacją i zastanowić nad rozwiązaniem problemu. Niestety, na poczekaniu nic konstruktywnego pani nie odpowiem. Na pewno trzeba szukać funduszy, by zachować wydawnictwa polonijne. Wiem, że strona polska nie finansuje w pełni tej działalności.

 

A powinna?

Uważam, że tak. W miarę możliwości środki finansowe powinny być przekazywane do wydawców prasy polonijnej.

 

Pański tato też był prawnikiem, a jednak pociągnęła go polityka. Pan właśnie został adwokatem, czyli swoją drogę zawodową zaczyna Pan jak ojciec. Myśli Pan o karierze politycznej?

Rozwijam się zawodowo, a czas pokaże, co się wydarzy. Priorytetem dla mnie było ukończenie aplikacji adwokackiej. Teraz, kiedy to się stało, mam otwartą drogę. Chciałbym jednak najpierw dobrze nauczyć się zawodu.

Małgorzata Wojcieszyńska, Gdynia
Zdjęcia: Stano Stehlik

MP 5/2013