Podczas weekendowego wypoczynku w pięknej drewnianej chacie do moich drzwi zapukał … kominiarz. Instynktownie chwyciłam za guzik od spodni, uświadamiając sobie po chwili, że mam leginsy.
Kiedy poszukiwałam innego guzika, a potem – zgodnie z przesądem – wypatrywałam mężczyzny w okularach, kominiarz wyjaśnił mi, iż w słowackiej tradycji na widok kominiarza także należy złapać się za guzik albo potrzeć kominiarskie ramię, co również ma przynieść powodzenie i bogactwo.
Zawód kominiarza ma ciekawą historię i jest źródłem wielu ludowych wierzeń i zabobonów. Kiedyś uważano, że kominiarz z drabiną, po której się wspina, jest łącznikiem między niebem a ziemią. Do dziś uznaje się go za zwiastuna szczęścia i pomyślności. Kiedy widzimy kominiarza, odruchowo łapiemy się za guzik…
Ale skąd w ogóle wziął się ten przesąd? Według jednej z teorii pod koniec lat 30. XX w. pewien niemiecki kominiarz, mieszkający na skraju lasu, odnalazł córkę bogatego murgrabiego, która wpadła do głębokiego rowu. W dowód wdzięczności szczęśliwy ojciec zafundował mu później mundur z czternastoma złotymi guzikami inkrustowanymi brylantami. Inna legenda głosi, iż pewnego razu, gdy kominiarz pracował na dachu, jeden guzik uniformu urwał się i spadł na ziemię.
Znalazła go biedna matka kilkorga dzieci, która sprzedała guzik z brylantem, a pieniądze przeznaczyła na leczenie chorego syna, który po jakimś czasie wyzdrowiał. Odtąd kominiarz chodził w mundurze z 13 guzikami i był szczęśliwy, że ten 14. przyniósł komuś szczęście. To ponoć dlatego do dzisiaj marynarka kominiarza, nazywana kolet (z fr. collet ‘kołnierz’), posiada 13 guzików.
Kominiarz, którego spotkałam, opowiedział mi, że dawniej na wsi gospodynie podbiegały do kominiarza i ciągnęły za guzik, który był najczystszym elementem osmolonego stroju, by w ten sposób zaciągnąć do domu jego właściciela. Wiązało się to z mniejszym ryzykiem zapalenia się wówczas drewnianych chat, a dla wsi oznaczało, że będzie ona bezpieczna.
Stąd właśnie wiara, że widok kominiarza przynosi szczęście, mimo że ubrany jest on na czarno i umorusany sadzą. Ciekawe jest też nakrycie głowy kominiarza. Chodzi oczywiście o cylinder, nazywany różnie w zależności od stopnia zawodowego. Pliszok nosi mistrz, szaplok wkłada czeladnik zaś pomocnik kominiarski przywdziewa keplik lub melonik. A skąd pomysł na cylinder u kominiarza?
Otóż stało się to za sprawą królowej Elżbiety I, która w podziękowaniu za zapewnienie bezpieczeństwa ludności i zapobieganie pożarom postanowiła, że kominiarze powinni nosić elegancki cylinder, dodający im szlachetności.
Historia zawodu kominiarza, nazywanego dawniej kominnikiem lub sadzielnikiem, sięga czasów, gdy wymyślono kominy, o które dbali właśnie kominiarze i to zarówno w królewskich rezydencjach, pałacach możnowładców, jak i w chatach prostego ludu. W miarę upływu czasu ich rola w społeczeństwie stawała się coraz ważniejsza, a zawód stał się powszechnie szanowany i poważany. Obecnie, w dobie niepalnych, impregnowanych materiałów nie cieszy się już takim uznaniem.
Gdy byłam dziewczynką kominiarze jeździli na rowerach, roznosili kalendarze, dziś przesiedli się do aut i rzadziej można ich zobaczyć. Choć jest jedno takie miejsce – to niewielka miejscowość Valle Vigezzo we Włoszech, gdzie raz w roku odbywa się międzynarodowy zjazd kominiarzy, na który przybywają setki przedstawicieli tego zawodu z całego świata. To dopiero musi być widok i ogrom szczęścia na cały rok!
Tymczasem przed nami zima. Media zalewają nas informacjami o deficycie gazu, ewentualnych przerwach w jego dostawie, niepewnym bezpieczeństwie energetycznym, szalejących cenach opału, a w Polsce nawet braku możliwości zakupu węgla.
Internet zaś huczy o sposobach, jak przetrwać w domu bez ogrzewania. Listopad to ostatni moment, by przygotować się do sezonu grzewczego. Warto pomyśleć więc także o kominiarzu.
Magdalena Zawistowska-Olszewska