post-title Nie pytajmy dlaczego uczyć w domu polskiego…

Nie pytajmy dlaczego uczyć w domu polskiego…

Nie pytajmy dlaczego uczyć w domu polskiego…

ale jak to robić?

 WYWIAD MIESIĄCA 

Po co uczyć dziecko języka polskiego, gdy mieszkamy na Słowacji? Ile czasu powinniśmy poświęcić na kontakt z drugim językiem, aby nauka była skuteczna? Kiedy może być za późno na wprowadzenie języka polskiego? W której szkole polskiej na świecie uczniowie wysyłają kartki do sąsiadów? Kto nauczył się piosenek Anny Jantar ze słuchu, nie znając naszego języka?

O tym wszystkim opowiedziała nam Małgorzata Kamińska, wicedyrektor Ośrodka Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą, który zarządza szkołami polskimi na całym świecie. Przyjechała do Bratysławy dosłownie na weekend. W tym czasie edukowała nauczycieli polonijnych i rodziców dzieci polonijnych w zakresie wychowania dwujęzycznego, znalazła też chwilę na rozmowę z nami.

 

Uczyć dzieci polskiego w domu czy zdać się na pobyty w Polsce, podczas których dziecko nauczy się samo dzięki kontaktom z otoczeniem?

Uczyć, jak najbardziej uczyć, ale robić to w sposób naturalny. Jedna z moich mentorek w temacie dwujęzyczności zawsze powtarza, że w pierwszej kolejności zaopiekujmy się tym językiem, który ma mniejsze szanse na rozwój. W przypadku dzieci mieszkających na Słowacji język słowacki rozwinie się w sposób naturalny, dlatego że dziecko jest zanurzone w języku słowackim, korzysta z edukacji słowackiej.

A język polski warto pielęgnować i podtrzymywać w domu, uczyć w sposób naturalny, poprzez rozmowę, oglądanie bajek, czytanie książek. Wyjazdy do Polski, kontakty z rodziną i przyjaciółmi mają służyć motywacji, mają służyć podtrzymywaniu języka i temu, żeby dziecko chciało kontynuować naukę.

 

Dlaczego wyjazdy do Polski nie wystarczą?

Wszystko zależy od tego, w jakim dziecko jest wieku. Może przyjść taki moment, że dziecko, przyjeżdżając do Polski, rozumiejąc, ale nie mówiąc po polsku, czyli mając bierną znajomość języka, ale nie mając czynnej, może się poczuć skrępowane, zawstydzone, może nie mieć tej swobody, która nam wydaje się naturalna.

Pamiętajmy, że wszystko jest uwarunkowane psychofizycznym rozwojem dziecka, więc jeśli my, dorośli wcześniej nie wyposażymy dziecka w umiejętności, w pewien zasób słownictwa, w pewną swobodę, by ono mogło naturalnie odpowiedzieć na pytanie: „Cześć! Co u ciebie słychać?” – „Dziękuję, dobrze”, to dziecko, czując się zażenowane, nie będzie chciało tego języka w Polsce używać.

 

Jak to zrobić?

Bardzo często proponuję rodzicom, którzy mieszkają za granicą, by skorzystali z rutyny, bo wiemy, że dzieci lubią rutynę i porządek, nie lubią być zaskakiwane. Jeśli obiad jest zawsze o godzinie 16.00 i któregoś dnia go nie ma, to jest rozczarowanie. Tak samo z językiem polskim – jeśli sobie wypracujemy, że np. w drodze do szkoły albo w drodze ze szkoły rozmawiamy tylko i wyłącznie w języku polskim i będziemy tego przestrzegać, to dziecko będzie to robiło w sposób naturalny.

Jeśli umówimy się, że poranki w domu są porankami polskimi, czyli pobudka, ubieranie się, śniadanie, wiązanie butów, droga do szkoły, to dziecko będzie to kontynuować. Znam domy, w których jest podział na piętra. Na parterze mówimy tylko po polsku. Wchodzisz na górę z przyjaciółmi ze szkoły lokalnej, rozmawiaj, jak chcesz. Jesteśmy na parterze, parter jest polski, rozmawiamy tylko po polsku.

 

Nieźle!

Oczywiście może to wzbudzać rozbawienie, ale wprowadza pewnego rodzaju porządek i harmonizuje świat dziecka, który jest światem bardzo bogatym, światem dwóch języków, światem dwóch kultur. Nie możemy pozwolić, by był światem zaburzonym, aby dziecko czuło się w nim niepewnie.

Ono musi czuć się pewnie zarówno w jednym, jak i w drugim języku, w jednej, jak i drugiej kulturze. I chyba najgorsza rzecz, którą można zrobić, to oczekiwać, że dziecko będzie wybierało, co lubi bardziej. Oba języki są tak samo ważne. Ale raz jeszcze powtórzę – opiekujemy się tym, który ma mniejsze szanse na rozwój.

 

No dobrze, to przejdźmy do Słowacji. Nasze języki są z jednej rodziny językowej…

To jest trudniejsze!

 

…jesteśmy podobni kulturowo. Po co uczyć się tego polskiego tutaj?

Wbrew pozorom nauka języków z dwóch skrajnie różnych grup językowych jest łatwiejsza. Języki z tej samej grupy językowej sprawiają w procesie edukacyjnym większy problem. Dlaczego uczyć języka? Ja w ogóle jestem zwolennikiem tego, abyśmy mówiąc o wprowadzeniu drugiego języka, nie pytali „dlaczego”, tylko „jak”.

Dlatego, że dziecko dwujęzyczne rozwija swoje horyzonty, rozwija swoją percepcję poznawczą, rozwija pracę mózgu. I tutaj bardzo ważne jest, że dziecko dwujęzyczne, polskie dziecko poza granicami kraju poprzez naukę języka podtrzymuje swoją tożsamość narodową, podtrzymuje kontakty z ojczyzną, kształtuje się w kulturze polskiej.

Natomiast spójrzmy na dwujęzyczność z innej perspektywy, z perspektywy rozwoju psychoneurologicznego dziecka. Dziecku rozwijają się pokłady neuronów, kształtuje mu się w inny sposób aparat mowy, ponieważ wprowadzamy dźwięki i głoski charakterystyczne dla dwóch języków, dzięki czemu rozwija się też słuch fonemowy, czyli wszystko to, co w przyszłości wpłynie na naukę kolejnych języków, ale też ogólnie na umiejętność uczenia się.

Dziecko, ucząc się czegokolwiek innego, będzie mogło czerpać z dwóch źródeł – w tym przypadku ze źródeł polskich i ze źródeł słowackich. Dajemy dziecku szansę na to, aby ono w ogóle kształciło się i rozwijało w szerszym zakresie niż dziecko jednojęzyczne. Wśród rodzin polskich na emigracji bądź mieszanych polsko-słowackich na emigracji język polski jest tym najprostszym, co możemy dać swojemu dziecku.

Mówi Pani, że nie „dlaczego”, a „jak” uczyć języka. A jeśli dziecko nie chce…

A nie chce! Buntuje się!

 

…to co ma ten rodzic powiedzieć swojemu dziecku?

Zastanówmy się, dlaczego dziecko się buntuje. Dlaczego na przykład chętniej niż polskiego uczy się w szkole języka angielskiego bądź niemieckiego? Oczywiście bunt często wynika z faktu, że jest to w czasie wolnym od zajęć, czasami szkoły polskie funkcjonują w soboty.

Jestem zwolennikiem tego, aby próbować uczyć języka polskiego w taki sposób, by dawał on dziecku radość, by stworzyć wokół tego otoczkę pewnego rodzaju niezwykłości, bo wyróżnia nas to ze środowiska, w którym żyjemy. Żeby pokazać dziecku, że dzięki temu, że uczymy się języka ojczystego, mamy swój kod, który jest nierozpoznawalny w środowisku. Czyli uczyć polskiego w atmosferze zabawy, poczucia dumy i poczucia wyjątkowości, podkreślając, że to jest coś, co nas wyróżnia w sposób pozytywny.

 

Na Słowacji jednak pojawia się problem – nasz język brzmi czasem dla Słowaków śmiesznie. Co ma zrobić dziecko, gdy jego otoczenie się śmieje, gdy mówi po polsku?

Nasze dziecko musi mieć świadomość tego, że to działa w obie strony. Może warto byłoby uświadomić Słowakom, że ze swoich języków troszeczkę sobie wzajemnie żartujemy, pokazując pewnego rodzaju zabawne słowa.

Jeśli dziecko będzie znało jeden i drugi język, będzie mogło pokazać kolegom Słowakom, które słowa w języku polskim śmieszą Polaków, a które Słowaków i odwrotnie, czyli pokazywać sobie nawzajem, co może być zabawne. I można byłoby na tym też bazować w nauczaniu, pokazywać słowa podobne o różnym znaczeniu, słowa, które są zabawne, słowa, na bazie których można budować różnego rodzaju anegdoty.

 

Mamy ich trochę.

Właśnie! Mamy ich trochę, natomiast zawsze jest to pytanie, po co w ogóle uczyć się języków? Poszerzamy horyzonty. Język polski i język słowacki, nie ukrywajmy, są to języki niszowe we współczesnym świecie. Pamiętajmy jednak, że na tych niszowych językach wielu ludzi zbudowało swoją karierę. To jest coś, co wyróżnia nas z grupy ludzi wykształconych, współczesnych, którzy zdobywają świat. Angielski znają wszyscy, natomiast polski i słowacki niekoniecznie.

O czym jeszcze warto pamiętać, wychowując dziecko dwujęzyczne?

Jest jedna prawda, która jest bardzo dobrze opisana w książce Barbary Zurer Pearson „Jak wychować dziecko dwujęzyczne”. Rodzic, który przekaże swój język mniejszościowy dziecku, ma szansę nie stracić nigdy autorytetu u swojego dziecka. I to jest bardzo ważna rzecz dlatego, że jeśli wyemigrowaliśmy za granicę jako osoby dorosłe i świetnie władamy językiem kraju zamieszkania, to mimo wszystko zawsze będziemy gorzej w tym języku mówić, niż nasze dziecko w tym kraju wychowane.

Znajomością języka lokalnego nie zaimponujemy swojemu dziecku. Jeśli nie przekażemy mu języka ojczystego, tego języka serca, to w pewnym momencie nie będziemy mieli z nim nici porozumienia. A wtedy czym mu możemy zaimponować? Jednocześnie przestrzegam wielu rodziców, aby dbając o język polski, próbowali bazować na pozytywnych emocjach.

Kiedyś jedna z uczennic poskarżyła się, że nie będzie uczyła się języka polskiego, bo mama jak się złości, to krzyczy po polsku. „Jak jest wszystko dobrze i mnie chwali, idziemy na lody, to rozmawia ze mną po angielsku, ale jak się złości, że mam bałagan w pokoju, to krzyczy po polsku, więc ja nie chcę języka, w którym mama krzyczy”.

 

Czy może Pani zatem podsumować rolę rodzica w wychowaniu dwujęzycznym?

Rola rodzica jest ogromna. Rodzic jest pierwszym nauczycielem. Stworzyłam kiedyś z nauczycielami taką metaforę, że sukces dziecka dwujęzycznego w środowisku wielonarodowościowym, wielokulturowym, wielojęzykowym gwarantuje harmonijna współpraca między rodzicem a nauczycielem. Sukces tego dziecka polega na tym, że te dwa podmioty, nauczyciel i rodzic, będą ze sobą współpracować dla dobra dziecka.

To są takie dwa skrzydła naszego dziecka, które ma odlecieć w świat. Jedno skrzydło to są rodzice, drugie skrzydło to są nauczyciele. Rodzic jest tą osobą, która podtrzymuje. Szkoła, która najczęściej jest raz w tygodniu, utrwala, wskazuje, przekazuje. Ale systematyczne zanurzenie w języku, a ono może się odbywać tylko w domu, to jest zadanie rodziców.

Badania mówią, że o sukcesie możemy mówić wtedy, kiedy dziecko w wymiarze 30 % w ciągu dnia zanurzone jest w drugim języku. To jest bardzo dużo, biorąc pod uwagę, że dziecko często trzy czwarte swojego czasu wolnego spędza w szkole słowackiej, w domu ma jeszcze lekcje do odrobienia, telewizję, przyjaciół i to wszystko jest w otoczeniu języka słowackiego.

Na język polski naprawdę zostaje niewiele czasu. Jedynie systematyczna i wytrwała praca rodziców gwarantuje sukces. Czasami rodzice dzielą się takimi spostrzeżeniami: „Ja mówię do niego po polsku, on mi odpowiada po słowacku”. Zadajmy sobie pytanie, czy odpowiada na temat, czy zrozumiał pytanie. Możemy oczywiście sparafrazować odpowiedź w języku polskim, dając dziecku do zrozumienia, że zależy nam na tym.

Natomiast pamiętajmy o jednej bardzo ważnej rzeczy – nasze dzieci dorastają i też mają prawo do pewnej autonomii, do świadomego wyboru, w którym języku chcą się w przyszłości realizować i w którym języku chcą dorastać. Dajmy im jednak szansę na wybór. Jeśli nie będą miały możliwości wyboru, to kiedyś my jako rodzice możemy spotkać się z jednym z najbardziej bolesnych dla każdego opiekuna mieszkającego poza granicami Polski zarzutów: Dlaczego nie nauczyłeś mnie języka polskiego?

 

A co w sytuacji, gdy drugi rodzic nie rozumie naszego języka?

Związki rzadko kiedy budujemy na racjonalnych rozwiązaniach, wiążemy się z ludźmi bardziej pod wpływem emocji. Natomiast w momencie, kiedy opada ten złoty emocjonalny pył i motyle w brzuchu przestają latać, mimo wszystko powinniśmy do pewnych kwestii podejść bardzo racjonalnie. Kwestia wychowania dwujęzycznego dzieci powinna być jedną z takich kluczowych rodzinnych decyzji.

Tak jak kluczowymi decyzjami jest miejsce zamieszkania, miejsce wychowania dziecka, kierunek jego kształcenia itd. Myślę, że wychowanie dwujęzyczne też powinno być kluczową decyzją rodziny. I nawet jeśli drugi rodzic nie rozumie języka polskiego, to ważne, aby rozumiał ideę dwujęzyczności i jej znaczenie. Z mojego doświadczenia wynika, że wielu rodziców nieznających języka polskiego wspiera dzieci w wychowaniu dwujęzycznym, widząc potencjał i możliwości.

Pamiętajmy, że odcinając tę polską gałąź, odcinamy część ogromnego dziedzictwa kulturowego, bardzo często część rodziny, historii, tożsamości. Pozbawienie części korzeni – mówię tu teraz nie o samym rozwoju dwujęzyczności, ale o tożsamości, o przywiązaniu do miejsca, skąd pochodzimy – jest po prostu zbrodnią na dzieciach. Wszyscy na pewnym etapie swojego życia szukamy odpowiedzi na pytania, skąd pochodzili nasi przodkowie, jacy byli, czym się zajmowali. Dotarcie do tych źródeł świadczy o nas, kształtuje naszą przyszłość.

Czyli rodzicom może pomóc wcześniejsze ustalenie, jak wychowywać dwujęzycznie swoje dzieci?

Myślę, że takie rzeczy warto omówić i warto przekazać drugiej stronie, że to jest rzecz ważna i dla podtrzymania kontaktów z rodziną, i dla podtrzymania harmonijnego rozwoju tego dziecka. Przede wszystkim raz jeszcze powtórzę: dla ogólnego rozwoju dziecka i kształcenia w wielu kierunkach.

Wprowadzenie drugiego języka, czasami o innym systemie gramatycznym, czasami o innej fonetyce – nawet w przypadku języka słowackiego to jest inne, bo gdyby było tożsame, to mielibyśmy wspólny język, a nie mamy – po prostu daje dziecku szansę na lepsze przyswajanie wiedzy, budują się nowe neurony, a to jest kluczowe.

 

Patrząc na to wychowanie od strony technicznej – co robić, gdy dziecko miesza języki? Na co zwrócić szczególną uwagę?

Dziecko miesza języki, kiedy się uczy. W pewnym momencie przestanie je mieszać. To jest naturalny rozwój psychofizyczny dziecka. Dziecko jednojęzyczne na pewnym etapie rozwoju tworzy swoje neologizmy. Rodzice czasami je zapisują, później przypominają i wszyscy się rodzinnie śmieją, jak to kiedyś ktoś coś nazwał. To jest naturalne. Mieszanie języków nie jest niczym karygodnym.

Są takie mity, które krążą na temat dwujęzyczności, na przykład że dziecko będzie później mówiło, że będzie mieszało języki. A już chyba najbardziej paradoksalny: będzie się jąkać. Z powodu dwujęzyczności nie będzie się jąkać! Mieszanie języków jest naturalną koleją rzeczy i dosyć szybko mija poprzez utrwalanie. W takiej sytuacji nie przejmowałabym się tym absolutnie.

Czasami zdarza się, że dziecko dwujęzyczne zaczyna troszeczkę później czytać, ale zaczyna czytać od razu w dwóch językach. Pamiętajmy więc, że każde dziecko rozwija się w swoim tempie.

 

A czy może być za późno na wprowadzenie języka polskiego?

Nigdy nie jest za późno, ale jest pewna granica, która jest trwała. O ile leksyki, zasad gramatycznych się nauczymy – możemy przecież podjąć naukę dowolnego języka w każdym momencie swojego życia – jest jedna rzecz, z którą może być trudno, a mianowicie z naszym narządem artykulacyjnym.

Aparat mowy dziecka jest bardzo elastyczny i jesteśmy w stanie nauczyć dziecko wypowiadać absolutnie każdy dźwięk z każdej grupy językowej, różne połączenia spółgłosek, samogłosek twardych, miękkich, gardłowych. Jednak do pewnego momentu. Nasz aparat mowy najszybciej się stabilizuje. Optymiści mówią, że do dziesiątego-jedenastego roku życia. Pesymiści mówią, że najczęściej już w granicach siódmego roku życia.

On się stabilizuje, czyli przyzwyczaja się do naszego języka i do naszego systemu językowego. Dlatego jestem zwolennikiem, aby jak najwcześniej osłuchiwać dziecko z różnymi dźwiękami z różnych grup językowych. To nie znaczy, że ono musi świetnie mówić do siódmego roku życia, ale powtarzając pewne słowa, wsłuchując się, czytając, odpowiadając, rozszerzają mu się po prostu możliwości jego aparatu mowy. To jest rzecz dosyć ważna.

Czasami się zastanawiamy, dlaczego już na etapie wczesnego rozwoju w przedszkolu w wieku dwóch, trzech lat wprowadzamy piosenki po angielsku, wierszyki po niemiecku. Przecież dziecko zanim pójdzie do szkoły, i tak nie będzie pamiętało. Ono rzeczywiście nie będzie pamiętać. Ale to, co w aparacie mowy zostanie utworzone i przystosowane, zostanie.

Dlatego jeśli nie mamy możliwości wprowadzenia systematycznej nauki polskiego małym dzieciom, to może warto śpiewać z nimi po polsku, uczyć wierszyków po polsku? Nawet jeśli dziecko powtarza automatycznie i pozornie wydaje nam się, że i tak nie rozumie, to jego narządy mowy zapamiętają te dźwięki.

 

A jaka jest najciekawsza historia wychowania wielojęzycznego z Pani doświadczenia?

Tylko jedna?! (śmiech) Dla mnie historie dzieci i ich rodziców są zawsze bardzo inspirujące. To, że wszyscy rodzice na pewnym etapie dorastania swoich dzieci mierzą się z buntem nastolatka, wiemy. Ale dzieci dwujęzyczne buntują się często nie tylko przeciwko schematom i autorytetom, ale też przeciwko edukacji polonijnej poza granicami kraju, zarzucając, że jest to kosztem ich wolnego czasu.

Jedną z takich historii opowiedziała mi pewna mama, która od wielu, wielu lat mieszka w Grecji i tam wychowała swoje dzieci. Jej syn, w tej chwili już dorosły mężczyzna podejmujący swoją kolejną pracę zawodową, zadzwonił do niej i powiedział, że dostał znaczącą podwyżkę w pracy dlatego, że zna język polski.

Zadzwonił do mamy, żeby jej podziękować za to, że ściągała go w sobotę rano z łóżka, bo okazało się, że firma podpisała duży projekt z Polską i nikt w ekipie poza nim nie znał języka polskiego, więc na dzień dobry dostał znaczącą podwyżkę. To naprawdę skutkuje. Oczywiście wiem, że ten argument nie przemówi do siedmiolatka, ale dla rodziców jest on dosyć jaskrawy.

Na przykład dla uczniów szkół polskich za oceanem nauka języka polskiego jest o tyle ważna, że absolwenci liceum mogą przyjechać na studia do Polski i studiować za darmo. I o ile pewnie dla wielu ich kolegów w amerykańskiej szkole Polska nie jest na tyle atrakcyjna, żeby ją nawet zlokalizować na mapie, to dociera do nich informacja, że ich kolega czy koleżanka będzie studiować w Europie.

My z perspektywy Stanów Zjednoczonych jesteśmy Europą, a wyjazd do Europy na studia robi wrażenie. Jeśli jeszcze ktoś doda: „Dlatego, że jestem Polką i znam język polski, mogę studiować za darmo”, to jest to naprawdę imponujące. Myślę, że to są takie argumenty, które nie trafiają wprawdzie do bardzo małego dziecka, ale trafiają do rodziców.

 

Wspomniała Pani naukę w polskiej szkole. Rozwińmy temat – co daje dzieciom uczęszczanie do takiej szkoły?

Tak jak mówiłam, pierwszymi nauczycielami zawsze są rodzice i pierwszą szkołą jest dom. Natomiast musimy pamiętać o tym, że słownictwo, które nabywamy w domu poprzez rozmowę z rodzicami, jest tak zwanym słownictwem domowym. Obraca się wokół kilku zasadniczych tematów: tematów dotyczących relacji rodzinnych, tematów dotyczących szkoły, tematów dotyczących pewnej harmonii życia domowego bądź braku tej harmonii typu bałagan w pokoju.

Nie mówię, że rodzice nie rozmawiają z dziećmi o sprawach istotnych, bo rozmawiają. Rozmawiają o emocjach, rozmawiają o potrzebach. Natomiast słownictwo dotyczące szkoły i edukacji szkolnej, terminologia szkolna związana z nauką o języku, z nauką historii, geografii, kultury wprowadzana jest przez szkołę. To szkoła systematyzuje wiedzę i porządkuje również tę wyniesioną z domu, ale też podsuwa pewne propozycje i jest wsparciem dla rodziców.

To nie jest tak, że według mnie rodzice nie mają kompetencji do pełnej edukacji, bo jak najbardziej mają. Natomiast bardzo często to w szkole uczniowie poprzez kontakt ze sobą tworzą pewną społeczność, która ich wzmacnia. Poprzez relacje z przyjaciółmi, z kolegami z klasy, którzy są w analogicznej sytuacji jak oni, budują środowisko – to po pierwsze.

Po drugie, propozycje edukacyjne, które prowadzą nauczyciele, dają im szansę na rozwój tej leksyki i tego słownictwa, z którym się pewnie w domu tak często nie spotykają, bo dotyczy ono terminologii edukacyjnej. Trzecia rzecz – nauczyciele porządkują i wprowadzają usystematyzowaną wiedzę dotyczącą nauki o języku, literatury polskiej czy chociażby wydarzeń historycznych. I chyba czwarte, najważniejsze – bardzo często szkoły polskie są takimi centrami, gdzie nie tylko uczeń, ale też rodzice mogą się spotkać.

I często te relacje, które tam się budują, albo działalność tej szkoły, sięgają dalej niż tylko i wyłącznie edukacja. Nie chodzi tu tylko o przyprowadzenie dziecka na trzy, cztery godziny do szkoły i odebranie, ale o stworzenie przestrzeni, w której również rodzice mogą się spotkać, porozmawiać, mogą zaplanować coś wspólnie dla rozwoju swoich dzieci. Wokół szkoły polskiej powstaje wtedy taka otoczka, która sprawia, że jest to centrum polskiej kultury.

 

W ilu krajach są takie szkoły?

Ośrodek Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą prowadzi dokładnie 74 szkoły w 36 krajach przy placówkach dyplomatycznych, ale warto zaznaczyć, że szkół polonijnych na świecie jest kilka tysięcy, bo to są też szkoły społeczne, szkoły przyparafialne, szkoły stowarzyszeniowe.

 

Które są najdalej od Polski?

Najwięcej ze szkół prowadzonych przez Ministerstwo Edukacji i Nauki jest oczywiście w Europie. A najdalej położone szkoły? Zastanawiam, czy Pekin, czy Pretoria, a może Meksyk? To nie są duże szkoły, ale rozwijają się, działają prężnie.

 

A która ze szkół jest najstarsza?

Najstarszą szkołą jest szkoła wyjątkowa – jest to szkoła w Paryżu. To duża placówka, w tej chwili liczy około 800 uczniów. Mieści się w przepięknym miejscu. Obecna szkoła jest spadkobiercą przepięknej tradycji, tradycji Wielkiej Emigracji. Jest to szkoła, gdzie w Radzie Rodziców był Adam Mickiewicz.

To szkoła, o której Wielka Emigracja pomyślała już wtedy, pod koniec osiemnastego wieku, kiedy to zakupiono budynek i wydzielono go z jurysdykcji paryskiej. I dzisiaj, kiedy się wchodzi do tego budynku, to jest się na terytorium Polski. Ta placówka jest najstarsza, aczkolwiek większość naszych szkół powstała mniej więcej 50 lat temu.

 

Czy jakieś szkoły zostały zamknięte na przestrzeni lat?

Mamy też w swoich zapiskach szkoły, które już nie istnieją. Nie istnieje na przykład szkoła na Kubie, która była dużą, prężną szkołą, ale niestety w pewnym momencie nie było już uczniów, więc szkoła została zlikwidowana. Ze względu na sytuację polityczną została też zamknięta szkoła w Libii, w Trypolisie. Ale ciekawe jest też, że w Niemczech powstają nowe szkoły. Bardzo dużo szkół mamy w Irlandii. To jest odpowiedź na potrzeby tak zwanej młodej emigracji, która w tej chwili się tam osiedla.

Gdzie najdalej była Pani podczas swojej kariery? Ile szkół Pani odwiedziła?

Najdalej, gdzie byłam w naszej szkole, to w Toronto, a nie w naszej szkole – bo trzeba pamiętać, że Ośrodek Rozwoju wspiera nie tylko szkoły, które są w naszym nadzorze pedagogicznym, ale też nauczycieli polonijnych na całym świecie – to w Buenos Aires, w Bibliotece Polskiej im. Ignacego Domeyki. To chyba na razie taka najbardziej niezwykła podróż dla mnie, też sentymentalna, którą wspominam z ogromnym wzruszeniem.

W Buenos Aires oddycha się zupełnie inną atmosferą polskości – tej emigracji bardzo dawnej, Polaków jeszcze z dziewiętnastego wieku, ale też tej emigracji znacznie młodszej, gdy po drugiej wojnie światowej wielu Polaków, nie mogąc wrócić do ojczyzny, osiedliło się właśnie tam.

Prowadziłam tam szkolenie dla nauczycielek i nauczycieli. Dwie panie bardzo mnie wzruszyły. Rok urodzenia ‘43. Jedna w Tel Awiwie, druga w Palestynie. Ojcowie poszli walczyć, a ich matki, będąc w ciąży, uciekały razem z wojskiem gen. W. Andersa z Syberii. One obie urodziły się w czasie tułaczki i trafiły do Buenos Aires.

 

A jakie to jest dla Pani uczucie widzieć dzieci mówiące po polsku w tak odległych zakątkach świata?

Pamiętam taki wyjazd (zupełnie prywatny) na wakacje do Grecji – leżymy na plaży, opalamy się. Nagle podbiega do nas dziewczynka, około 9 lat, i mówi: „Dzień dobry, państwo są z Polski? Bo moja mama tam za rogiem prowadzi restaurację i zapraszamy na kolację”. I wieczorem rzeczywiście poszliśmy do tego lokalu na kolację.

Wita nas w progu Polka, mówię jej, że zaprosiła nas tutaj taka dziewczynka. A ona na to: „Lepszego marketingu nie potrzebuję!”. Jej dziewięcioletnia córka, gdziekolwiek w czasie wakacji usłyszała język polski, informowała o restauracji swojej mamy. To jest też argument, żeby uczyć dzieci języka polskiego za granicą, bo mogą okazać się naprawdę najlepszą firmą marketingową dla biznesu swoich rodziców (śmiech).

A jakaś historia spoza Europy?

Od ubiegłego roku jako ośrodek prowadzimy online lekcje języka polskiego dla potomków polskich legionistów na Haiti, w Cazale. Państwo na pewno znają historię legionistów, którzy zostali wysłani przez wojska Napoleona na Dominikanę i na Haiti, żeby stłumić powstanie.

Kiedy dojechali na miejsce i poznali motywy powstania, kłóciło się to bardzo z ich moralnością – przecież też byliśmy uciemiężonym narodem, który organizował powstania – i oczywiście nie mogli już wrócić do Francji. Zostali tam, a ponieważ wyemigrowali sami mężczyźni, żeby założyć rodziny, związali się z miejscowymi kobietami.

Badania mówią, że tym, co odróżnia mieszkańców Haiti od mieszkańców Haiti polskiego pochodzenia, jest kolor oczu. Wszyscy, którzy mają polskie korzenie, mają jasnoniebieskie oczy przy ciemnej karnacji. Jakiś czas temu zgłosiło się do naszego ośrodka polskie małżeństwo, które wspiera szkołę na Haiti, abyśmy pomogli im w edukacji. I to jest niesamowite.

Widziałam na przykład nagranie uczennicy, które nie znając języka polskiego i nie mówiąc w języku polskim, ze słuchu nauczyła się śpiewać piosenki Anny Jantar. Takich historii jest niesamowicie dużo. Oni niewiele wiedzą o Polsce, ale próbują dojść do swoich korzeni. Spotykam też rodziców, którzy w drugim, trzecim pokoleniu są Polakami i przyprowadzają do szkół polskich swoje dzieci.

Ostatnio też spotkałam tatę, który świetnie mówi po polsku, choć słychać delikatny akcent. Urodził się w Ottawie, wychował się w Ottawie, teraz mieszka w Irlandii. Ma żonę Irlandkę i trójkę dzieci: Mariusza, Łukasza i Anię. Dzieci chodzą do polskiej szkoły.

 

Widzę, że ma Pani dużo bardzo ciekawych historii. A czy jest jakieś działanie podjęte przez szkołę lub inicjatywa uczniowska, które szczególnie zapadły Pani w pamięci?

Bardzo mi się podoba, kiedy szkoły polskie podejmują inicjatywy w celu budowania dobrych relacji ze środowiskiem lokalnym, z tym środowiskiem, w którym przyszło im żyć. Na przykład w Grecji, w dzielnicy, w której mieści się polska szkoła, rokrocznie organizowana jest parada w związku z greckim świętem narodowym.

W tej paradzie uczestniczą wszystkie szkoły i szkoła polska również bardzo aktywnie się w to włącza. Biorą w niej udział uczniowie w polskich strojach, podkreślając, że są zarówno Grekami, jak i Polakami, i są częścią tego społeczeństwa.

Bardzo fajnym pomysłem jest też projekt już od lat działający w szkole polskiej w Paryżu, gdzie przed świętami Bożego Narodzenia uczniowie przygotowują własnoręcznie kartki z życzeniami, które wrzucają do skrzynek wszystkich sąsiadów szkoły.

Z kolei w Toronto jest Dom Weterana Polskiego. Uczniowie tamtejszej szkoły polskiej od wielu, wielu lat wspierają jego mieszkańców, przygotowując paczki świąteczne przy ogromnym zaangażowaniu rodziców. Rodzice kupują potrzebne pensjonariuszom przedmioty, natomiast uczniowie rysują laurki i piszą listy. Czytałam je i zawsze się wzruszam.

To są listy pisane po polsku, często z wyrazami wdzięczności za bohaterską postawę w czasie II wojny światowej. Czasami uczniowie razem z rodzicami jadą wręczyć prezenty. To są inicjatywy z jednej strony skierowane do Polaków, ale też do społeczeństwa lokalnego, bo my chcemy podkreślać swoją inność, ale jednocześnie chcemy podkreślać, że jesteśmy częścią tego społeczeństwa. My się nie izolujemy, jesteśmy otwarci.

 

ORPEG wspiera szkoły, wspiera nauczycieli, a czy wspiera też rodziców?

Tak, od pewnego czasu zapraszamy rodziców na różnego rodzaju spotkania online, gdzie rozmawiamy nie tylko na temat dwujęzyczności, ale też rozwoju psychofizycznego. W tym roku ruszyła czwarta już edycja Projektu Latającej Poradni, w której dzieci przechodzą diagnozę logopedyczną, sensoryczną i psychologiczną.

Szkoła może do nas zgłosić dzieci, które przejdą taką diagnozę. Diagnozujemy dziecko, wspieramy rodzica i wspieramy nauczyciela, który pracuje z tym dzieckiem. Rodzic dostaje od terapeuty wskazówki, w jaki sposób pracować z dzieckiem.

Czy ma Pani poczucie misji?

Ojej, nie! Mam chyba poczucie takiej rzetelnej pracy u podstaw. Rozmawiałam ostatnio o misji z nauczycielami polonijnymi. To oni mają misję, a ja bym chciała, żeby procentowała taka rzetelna praca tutaj na nizinach.

Natalia Konicz-Hamada
Zdjęcia: autorka

MP 6/2023