WYWIAD MIESIĄCA
To nie jest łatwe kino, ale pełne emocji, mądre i piękne. I o tym kinie po pokazie filmu „Lęk” na festiwalu w Gdyni udało nam się porozmawiać z odtwórczynią roli głównej Magdaleną Cielecką. Reżyserem filmu jest Sławomir Fabicki, którego ostatni film fabularny „Miłość” prezentowany był na tym festiwalu przed dziesięcioma laty. Teraz reżyser wraca z fantastycznym filmem na bardzo trudny temat.
Opowieść o życiu i śmierci w „Lęku” robi ogromne wrażenie, a rola Małgorzaty, którą gra Pani to perfekcyjne działanie.
Dziękuję za taką ocenę. To był naprawdę ważny dla mnie film. Pracowałam intensywnie. Cieszę się, że widownia zareagowała tak emocjonalnie i z taką uwagą, życzliwością rozmawiano z całą ekipą po projekcji.
Kiedy po raz pierwszy poznała Pani scenariusz tego filmu?
Ponad siedem lat temu reżyser Sławek Fabicki dał mi do czytania performatywnego w szkole filmowej Andrzeja Wajdy jedną z pierwszych wersji scenariusza Moniki Sobiej (dzisiaj Moniki Sobień-Górskiej – żony Roberta Górskiego, z Kabaretu Moralnego Niepokoju – przyp. red.).
Fabicki był w tej szkole wykładowcą, mentorem i promotorem właśnie tego scenariusza. To pierwsze czytanie przed laty było już wspólne z Martą Nieradkiewicz, z którą gram w filmie „Lęk”. I nie ukrywam, że wtedy pierwszy raz pomyślałam, że byłoby świetnie, gdyby udało się zrobić film na podstawie tego scenariusza.
Ale wiadomo, że na produkcję trzeba zdobyć niemałe pieniądze, a więc to trwa. I wiem, że scenariusz był kilkakrotnie zmieniany, dopracowywany. Ale mnie od początku nęciła możliwość zagrania takiej roli, która mogła być wyzwaniem.
Musiała Pani zmienić się fizycznie do roli Małgorzaty – obciąć włosy i bardzo zeszczupleć.
Trzy miesiące przed zdjęciami zaczęłam intensywne przygotowania do roli. Moja bohaterka jest osobą śmiertelnie chorą, a równocześnie dojrzałą, doświadczoną, kontrolującą swoje życie. Jest również bardzo egoistyczna, a nawet samolubna. Bardzo ciekawy jest jej portret psychologiczny; musiałam wnikliwie analizować jej różne reakcje. Była to fascynująca praca z reżyserem. Po kolejnym dublu czekałam, aż Sławek powie: „Mamy to!”.
Małgorzata jedzie w swoją ostatnią podróż w końcowej fazie choroby nowotworowej.
No właśnie, podjęła decyzję, bo jest tak chora i cierpiąca, że jej ucieczką od bólu będzie eutanazja. Chce to zrobić w Szwajcarii, a ponieważ stać ją na to również finansowo, wybiera się w tę ostatnia drogę życia. Chciałam więc swoją sylwetkę w pełni dopasować do wizerunku Małgorzaty.
Moje ciało miało być wyniszczone tą straszliwą chorobą. Musiałam być blisko stanu wycieńczenia, wychudzenia i zmęczenia. Byłam na ścisłej diecie, pod kontrolą dietetyka. Pilnowano mnie wręcz, żeby się coś nie wydarzyło z moim zdrowiem, bo schudłam bardzo, w sumie straciłam prawie osiem kilogramów.
Pani jest filigranowa, więc to naprawdę bardzo dużo.
Sporo. Miałam specjalne menu, głównie twarożek i warzywa. To był świadomy rygor. Musiałam uwiarygodnić postać Małgorzaty własnym wyglądem. Wyraźnie zmieniał się wraz z działaniem diety mój sposób poruszania się. Byłam wolniejsza, mówiłam ciszej, bo nie miałam tyle siły. Malała moja witalność, której zazwyczaj mi nie brakuje. Do roli Małgorzaty przystosowywał się cały mój organizm.
A decyzja o zmianie fryzury?
Nie była prosta, bo przez lata miałam swój własny sceniczny i filmowy wizerunek z dość długimi włosami i żyło mi się z nim dobrze. Lubiłam taką siebie. Więc to trochę trwało nim nastąpiła transformacja. Musiałam sama siebie przekonać do tej zmiany. To dojrzewało we mnie. Dochodziłam powoli do podjęcia takiego działania i stworzenia nowego wyglądu siebie.
Czy często musi Pani podejmować takie zawodowe decyzje?
Nie za często. W pracy w teatrze czy w filmie wspomaga nas przede wszystkim charakteryzacja albo znakomita praca operatorów, oświetleniowców, kostiumologów. To wszystko razem tworzy nasz wizerunek. Ale bywa, tak jak w „Lęku”, że musimy swoje ciało i psychikę dostosować do roli. Ja musiałam np. zgubić mięśnie, o które bardzo dbam. To było ciekawe doświadczenie, bowiem musiałam również sporo dowiedzieć się o życiu tak ciężko chorych ludzi.
„Lęk” to opowieść o bardzo ważnej decyzji – o eutanazji w bardzo zaawansowanym stadium choroby. Małgorzata razem ze swoją młodszą siostrą Łucją rusza w długą, ostatnią drogę. Jadą samochodem z Polski do Szwajcarii. Rolę Pani filmowej siostry Łucji gra Marta Nieradkiewicz. To nie pierwsze spotkanie pań w aktorskim duecie.
Po raz drugi zagrałyśmy razem siostry. Kilka dobrych lat temu byłyśmy już „spokrewnione” u Tomka Wasilewskiego w filmie „Zjednoczone stany miłości”. Oczywiście tam sytuacja fabularna była inna, ale już miałyśmy siostrzane doświadczenie i – jak to się mówi – jest między nami chemia.
Poza tym lubimy się zawodowo i prywatnie, a to na pewno ma znaczenie również w pracy. Oczywiście aktorzy czy aktorki nie muszą się lubić, żeby ze sobą pracować, ale nam na pewno się dobrze razem pracowało. W trakcie zdjęć dużo czasu spędzałyśmy razem. Film kręcony był w Polsce, Niemczech i Szwajcarii, więc przez kilka tygodni miałyśmy sporo czasu dla siebie.
Jesteśmy też trochę podobne, nie tylko fizycznie. Lubimy obie wyzwania zawodowe. Rozumiemy się i umiemy ze sobą pracować. To ważne, szczególnie w filmie, gdzie tyle jest między nami bliskości. I tyle wyzwań i decyzji.
A efekt tej współpracy jest imponujący. To naprawdę gwiazdorskie kreacje, gratuluję. Ale wracając do Pani bohaterki – Małgorzata ma trudną osobowość.
Tak, ale lubię szukać w sobie możliwości pokazania niełatwej osobowości. Małgorzata, mimo że osią w swoim życiu sukcesy, była wziętą i dobrze sytuowaną prawniczką, to w najbardziej traumatycznym momencie swego życia jest osobą samotną i opuszczoną przez ludzi, których znała wcześniej. Zresztą jej relacje z siostrą też nie były dobre, ale kiedy choroba nie pozwala jej samodzielnie egzystować, właśnie Łucję prosi o pomoc.
Wyraźnie widać, że na początku obie siostry nie są sobie zbyt bliskie i z trudem się do siebie dopasowują. To dopasowywanie następuje w trakcie podróży.
Bardzo ważne są rozmowy Małgorzaty i Łucji, ale również różne sytuacje i zdarzenia po drodze. Obie bohaterki muszą ze sobą przepracować naprawdę trudny temat. Stan zdrowia Małgorzaty jest bardzo zły, więc jest zdeterminowana.
Natomiast Łucja jest pełna życia i zaakceptowanie przez nią wyboru Małgorzaty jest dla niej bardzo trudne. Tę relację musiałyśmy z Martą zagrać bardzo precyzyjnie. To było powolne dochodzenie do sedna sprawy, niczego nie mogłyśmy niepotrzebnie przyspieszać.
A czy dla Pani ten film też był o wyborze trudnej drogi, która może budzić wiele wątpliwości?
Zdecydowanie tak. Dla mnie to też film o wyborach ostatecznych, do których każdy człowiek ma prawo, ale nie każdy umie ich dokonać albo nie wie, jak to zrobić. Nie każdy też z różnych powodów może sobie na takie wybory pozwolić. Problem eutanazji w przypadku bardzo ciężkiej, beznadziejnej choroby i wielkiego bólu to ciągle w Polsce temat tabu. Ten film w jakimś sensie prowokuje i otwiera nową przestrzeń do niełatwej dyskusji.
Czy trudno było wyjść Magdzie Cieleckiej z takiej roli jak ta w „Lęku” i wrócić do codziennego życia?
Nie, bo mnie moje życie teatralne nauczyło, że ciągle zmieniam siebie, zmieniam kostium i żyję równolegle w różnych przestrzeniach. Zdjęcia „Lęku” kręcone były ponad dwa miesiące, to był czas dostosowania się do roli, a potem nastąpiło moje własne odejście. Miałam już po zdjęciach plany wakacyjne, o których myślałam z radością. I skorzystałam z powrotu do codzienności szybko i intensywnie.
Jeszcze raz gratuluję Pani roli w „Lęku” i zachęcam Czytelników „Monitora Polonijnego” do obejrzenia tego filmu. Dziękuje za spotkanie.
Alina Kietrys, Gdynia