post-title Moralitet bardzo współczesny

Moralitet bardzo współczesny

Moralitet bardzo współczesny

 KINO OKO 

Kiedy nowy film mistrza Krzysztofa Zanussiego zostaje obsypany nagrodami, nikogo to nie dziwi. Kiedy jednak plasuje się na pierwszych miejscach w kategoriach: najgorszy film, najgorsza reżyseria, najgorszy scenariusz oraz najbardziej żenujący film na ważny temat, to zaczynamy się zastanawiać, o co chodzi.

Czy to możliwe, by reżyser, który wcześniej wygrywał festiwale w Wenecji, Tokio czy Pradze i był nominowany do Złotego Globu, aż tak zboczył z obranego kursu? Czy nagle oślepł, ogłuchł, utracił inteligencję i najnowszy film nakręcił po omacku, jak dziecko we mgle?

Sprawa wydała mi się nader podejrzana. Odczekałam więc medialną nagonkę na mistrza i w spokoju, choć z dużą dozą niepewności, obejrzałam „Obce ciało”, które w 2015 roku triumfowało w plebiscycie – o wdzięcznej nazwie Złote Węże – na najgorszy film.

Zaskoczę Państwa, ale w trakcie seansu ani nie zasnęłam, ani nie ziewnęłam, ani nie zasłaniałam oczu z zażenowana. Film ma swoje niedociągnięcia, ale na miłość boską, to nie jest zły film! A już na pewno nie zasługuje na Złote Węże, które otrzymały takie gnioty, jak „Bitwa pod Wiedniem” czy „Kac Wawa”.

„Obce ciało” to historia trzech kobiet i ich przeplatających się losów. Kris (Agnieszka Grochowska) i Mira (Weronika Rosati) to korporacyjne harpie, knujące, intrygujące i łamiące prawo karierowiczki. Żyją bez zasad moralnych, kierując się chłodnym makiawelizmem. Kasia (Agata Buzek) to zakochana we Włochu młoda kobieta, odnajdująca w sobie powołanie, które okazuje się silniejsze od miłości i które prowadzi ją do klasztoru, gdzie ma złożyć śluby zakonne.

Jej narzeczony Angelo (Riccardo Leonelli) przyjeżdża za nią do Polski, znajduje pracę w międzynarodowej korporacji i trafia w ręce Kris i Miry. Historia może nie jest codzienna i może się wydawać momentami naciągana, jednak ani bezwzględność układów korporacyjnych, ani zaangażowani w wiarę katolicy nie są jakąś egzotyką z innej planety.

Do wielu rzeczy można się przyczepić, dialogi bywają sztuczne jak aforyzmy wygłaszane na wieczorku filozoficzno-poetyckim, niektóre sceny są zbyt dosłowne, nakreślone grubą krechą z nachalnym moralizatorstwem, ale – mimo kilku błędów w scenariuszu czy braku niedopowiedzeń – to nie jest film zły czy kiczowaty!

Aktorsko nie jest źle; Rosati wypadła dla mnie najciekawiej, najwiarygodniej, Buzek ma rozpoznawalny styl grania-nie-grania. Najmniej przekonująco zagrała Grochowska, która nie do końca weszła w rolę czarnego charakteru. Muzyka Wojciecha Kilara towarzyszy historii nienachalnie, a jednak jest perełką samą w sobie.

Zanussi porusza trudne tematy, zmusza do refleksji nad bezduszną współczesnością, pogonią za czymś, co nazywamy karierą. Jego bohaterowie są uwikłani w wybory moralne, zmagają się ze sobą i światem, targają nimi wątpliwości.

W narracji pojawia się niespójność i brakuje subtelności w poszczególnych wątkach, ale to nie zmienia faktu, że Zanussi wkłada kij w mrowisko, opowiada o czymś ważnym i zmusza do refleksji, a to jest chyba najważniejsze w naszym często bezrefleksyjnym świecie. Obcym ciałem okazuje się sam Bóg, który burzy porządek świata, krzyżuje ludziom plany. Film można nazwać moralitetem na temat dobra i zła.

W zalewie przygłupich komedyjek warto poświęcić dwie godziny na film o życiu wewnętrznym i jego nieodgadnionych, krętych ścieżkach. Polecam!

Magdalena Marszałkowska

MP 12/2015