post-title Andrzej Jagodziński: Pełna kultura!

Andrzej Jagodziński: Pełna kultura!

Andrzej Jagodziński: Pełna kultura!

 WYWIAD MIESIĄCA 

Pierwszy raz na łamach „Monitora Polonijnego“ gościł sześć lat temu jako ówczesny dyrektor Funduszu Wyszehradzkiego. Jesienią ubiegłego roku powrócił do Bratysławy, by stanąć na czele Instytutu Polskiego. Wcześniej kierował taką samą instytucją w Pradze. Ze Słowacją związany był też jako korespondent „Gazety Wyborczej“ w Pradze i Bratysławie oraz ekspert ds. ekspansji mBanku na rynek czeski i słowacki.

W środowisku słowackim jest postacią znaną, o czym świadczyć może choćby artykuł pewnej słowackiej dziennikarki, która w publikacji, wydanej z okazji 15-lecia naszego pisma, opisuje Polskę przez pryzmat spotkań z pięcioma osobistościami: Andrzejem Wajdą, Krzysztofem Zanussim, Adamem Michnikiem, Andrzejem Stasiukiem i Andrzejem Jagodzińskim (Tina Čorná, „Pät okien do Poľska urobi prievan“, [w:] „Poľsko očami slovenských novinárov“, Bratislava 2010). Andrzej Jagodziński, bo o nim mowa, tym razem przedstawił nam projekty kulturalne, które zamierza realizować. Jest na co czekać.

 

Zadaniem instytutów polskich jest promocja polskiej kultury, ale każdy dyrektor ma swoją wizję, jak ten cel osiągnąć. Czy przewiduje Pan jakieś zmiany w działaniu kierowanej przez siebie placówki?

Żadnej rewolucji nie przewiduję. W ciągu lat swojego istnienia Instytut Polski w Bratysławie zyskał bardzo dobrą markę i ma ugruntowaną pozycję. Na działanie instytutów mają wpływ dwa elementy. Pierwszy z nich to program, który jest programem autorskim dyrektora w porozumieniu z wicedyrektorem i który musi być zatwierdzony przez centralę, czyli Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Warszawie.

Każdy dyrektor ma jakieś swoje preferencje: ja jestem wielkim fanem teatru, literatury i jazzu, więc zapewne odzwierciedli się to też w programie naszej placówki. Instytuty prowadzą też dyplomację publiczną, to znaczy biorą udział i organizują debaty zarówno kulturalne, jak i te z pogranicza kultury, historii, polityki, nawet gospodarki. Będą więc i tego typu imprezy. A druga zmienna to przedsięwzięcia kulturalne, które podyktowane są różnego rodzaju wydarzeniami czy rocznicami, przypadającymi w danym roku.

W ubiegłorocznym programie Instytutu było sporo koncertów chopinowskich, ponieważ był to Rok Chopina. Rok 2011 jest formalnie Rokiem Czesława Miłosza, ale nieformalnie to też rok Lema, Szymanowskiego. W tym roku przypada też 100. rocznica przyznania Nagrody Nobla Marii Curie-Skłodowskiej. Wszystko to znajdzie wyraz w programie naszej placówki.

 

Jest jakieś wydarzenie, które szczególnie Pana cieszy?

Jest parę takich imprez. Powiem szczerze, że cieszę się i jednocześnie boję, bo nigdy nie ma pewności, że wszystko się uda.

 

Co konkretnie ma Pan na myśli?

Na lipiec zaplanowaliśmy przedsięwzięcie na ogromną skalę. Będzie to Miesiąc Spotkań Autorskich, na których prezentowani będą różni autorzy, codziennie inni. Jedną drużynę będą tworzyć Czesi i Słowacy, drugą Polacy. Spotkania będą się odbywać równolegle w Koszycach, które przygotowują się do pełnienia funkcji Europejskej Stolicąy Kultury w 2013 roku, oraz w Ostrawie, Brnie i Wrocławiu.

Głównym ich organizatorem jest czeskie wydawnictwo „Větrné mlýny”, które taki festiwal realizuje już od kilku lat w Brnie i Ostrawie, a w tym roku po raz pierwszy wychodzi poza Republikę Czeską. Przy projekcie współpracujemy z Biurem Literackim z Wrocławia, Instytutem Polskim w Pradze. Jest to pierwsza tego typu duża impreza. Będzie to też ogromne przedsięwzięcie logistyczne, bowiem autorzy będą przemieszczać się z miasta do miasta.

 

Którzy autorzy?

Andrzej Sapkowski, Ryszard Krynicki, Adam Zagajewski, Andrzej Sosnowski, Tadeusz Pióro i wielu innych.

 

Spotkania te celowo zostały zaplanowane na okres letni?

To już tradycja. Główny organizator zawsze przygotowywał tę imprezę w lipcu, wychodząc z założenia, że nie wszyscy w tym czasie wyjeżdżają z miasta, tym bardziej, że niektórzy, jak na przykład studenci, właśnie wtedy do swoich miast wracają.

 

Zapowiada się więc gorące lato kulturalne, również dlatego, że zbliża się czas przejęcia przez Polskę prezydencji w Unii Europejskiej, co stwarza okazję do prezentacji naszej kultury. Co Pan planuje?

Chcielibyśmy zagospodarować pierwsze dni festiwalu Bratysławskie Lato Kulturalne. Mam nadzieję, że festiwal ten przez kilka dni będzie się rozgrywać w polskich kolorach.

 

Czyli?

Jest jeszcze za wcześnie, by mówić o szczegółach. Chcielibyśmy, żeby to były imprezy dla wszystkich, zarówno dla starszych, jak i młodszych. Mogę zdradzić, że pod koniec czerwca w Bratysławie wystąpi legenda polskiego teatru Teatr Ósmego Dnia, który zaprezentuje dwa spektakle: jeden plenerowy – „Arka“, drugi w sali – „Teczki“. Teatr ten jeszcze nigdy nie występował na Słowacji, zatem będzie to duże wydarzenie.

 

Czy według Pana Słowacy są otwarci na polską kulturę?

Jestem bardzo zadowolony i przyjemnie zaskoczony zainteresowaniem polską kulturą. Jedyną barierą w realizacji różnych projektów jest bariera finansowa. Oprócz naszych inicjatyw mamy wiele propozycji od partnerów słowackich, którzy proszą nas o wsparcie różnych przedsięwzięć. Uczestniczymy we wszystkich dużych festiwalach, imprezach międzynarodowych, co mnie bardzo cieszy.

Powiem może trochę nieskromnie, ale jesteśmy chyba jednym z najaktywniejszym zagranicznych instytutów kultury działających na Słowacji. Staramy się wychodzić z ofertą kulturalną poza Bratysławę. Jestem pod wielkim wrażeniem Koszyc, gdzie odkryliśmy dwa niezwykłe miejsca, czyli Kulturpark Tabačka i Kulturfabrik Kasarne. Takich miejsc nie ma w Bratysławie.

Choć Instytut ma swoją siedzibę w stolicy, działamy też w Nitrze, Martinie, Żylinie, Danajskiej Stredzie. W każdym mieście powiatowym mamy sprawdzonych partnerów w różnych dziedzinach. To właśnie ta współpraca umożliwia nam taką aktywność, bowiem przy naszym szczupłym zestawie osobowym nie bylibyśmy w stanie działać na tak szeroką skalę.

 

Ilu pracowników liczy obecnie Instytut?

Łącznie dziewięć osób, z czego programem zajmują się cztery. Nie skarżę się, są instytuty, które mają szczuplejszą obsadę kadrową.

 

Jeśli rozmawiamy o partnerach, czy do nich należą też organizacje polonijne?

O, tak! My zajmujemy się promocją kultury w środowisku obcojęzycznym danego kraju, ale oczywiście Polacy są bardzo mile widziani na naszych imprezach. My jesteśmy takimi spadochroniarzami – przyjeżdżamy na trzy, cztery lata. Polacy, którzy tu mieszkają wiele lat, znają doskonale realia i, jeśli są to zorganizowane grupy, są szalenie pomocni. Bardzo dobrze nam się współpracuje z Polonią zarówno w Bratysławie, jak i w Koszycach.

 

Był Pan dyrektorem Instytutu Polskiego w Pradze. Można przenieść doświadczenia zdobyte w Czechach na grunt słowacki?

Doświadczenia o charakterze menedżerskim tak, ale programowe wymagają innego podejścia. Z uwagi na brak dużych klubów jazzowych w Bratysławie trudniej będzie organizować koncerty jazzowe. Natomiast tutaj świetnie działa Słowacki Instytut Filmowy, który ma dobrą sieć kin studyjnych, dzięki czemu możemy prezentować polskie filmy. Niedługo zostanie otwarte po dłuższej przerwie kino Charlies, czyli kolejne kultowe miejsce dla kinomanów. Kiedy widzi się zainteresowanie, to jeszcze bardziej człowieka dopinguje do pracy.

W Pradze takiego zainteresowania nie było?

Czesi są bardziej zapatrzeni w siebie, przekonani o swojej wyjątkowości. Nasze kultury się dość różnią. Polacy zachłysnęli się czeską literaturą, filmem, ale Czesi nie odwzajemniają tej miłości. Naprawdę trzeba było się porządnie nagimnastykować, żeby zachęcić czeskiego czytelnika, by sięgnął po polską książkę lub poszedł na polski koncert.

 

W 2006 roku skończył Pan pracę w Funduszu Wyszehradzkim i opuścił Bratysławę na kilka lat. Czy słowacka stolica zmieniła się w tym czasie?

Szalenie. Oczywiście na korzyść. Kiedy wyjeżdżałem, nie było centrum handlowego nad Dunajem. Nie jestem fanem takich centrów, nie interesuje mnie łażenie po sklepach, ale ten kompleks robi wrażenie, jest w dobrym guście. Centrum Bratysławy nie jest zaśmiecone nowymi, niepasującymi do całości budynkami. Kiedy wyjeżdżałem, na Słowacji nie było jeszcze euro. Dla nas to interesująca lekcja, bo kiedy rozmawiam ze słowackimi znajomymi, odnoszę wrażenie, że zmiana waluty nie była dla nich specjalnie bolesna.

Nie jestem ekonomistą i trudno mi ocenić, na ile była ona korzystna dla gospodarki, ale w społecznych odczuciach to był sukces. Choć kocham Pragę, bo według mnie to najpiękniejsze miasto, to przyznaję, że Bratysława jest dobrym miejscem do mieszkania: nie przytłacza swoją wielkością, jest na miarę człowieka. Lubię atmosferę Starego Miasta, mam tu przyjaciół, a moja żona w Bratysławie jest po prostu zakochana.

 

Zajmuje się Pan tłumaczeniami z języka czeskiego i słowackiego, był Pan dziennikarzem, a obecnie promuje polską kulturę. Które z tych zajęć jest Panu najbliższe?

Zdecydowanie tłumaczenie. Lubię to robić, przy tym odpoczywam. Teraz jestem urlopowanym tłumaczem, ale codziennie, dla odprężenia, dla relaksu próbuję stroniczkę, dwie podłubać.

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: autorka

MP 3/2011