Co Słowakom w duszy gra…

 BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI 

Dokładniej, jak widzi Słowację i jej obywateli Polak, który we własnym tempie, podyktowanym życiowymi okolicznościami, stara się zrozumieć słowacką kulturę, historię i zwyczaje. Taka książka zachęcająco patrzyła na mnie z witryny mojej ulubionej księgarni.

Jako że sama przez pewien czas mieszkałam w Bratysławie, na wszystko, co jest związane z życiem za południową granicą Polski, zwracam szczególną uwagę. Czy obok tytułu: „Słowacja. Apacze, kosmos i haluszki” da się przejść obojętnie? Nie! Sięgnęłam więc po opowieść Łukasza Grzesiczaka i zagłębiłam się w lekturze.

Nie jest to typowy przewodnik po państwie, do którego zamierzamy się wybrać w bliższej czy dalszej przyszłości. Autor miał nieco inny pomysł na to, jak przybliżyć zainteresowanemu czytelnikowi kraj, w którym większość Polaków chociaż raz postawiła nogę (lub przez niego przemknęła, kierując się na południe Europy). Spróbował mianowicie opisać Słowację, skupiając się na życiu codziennym jej mieszkańców, nie uciekając od tematów społecznych, politycznych czy od rozmaitych bolączek historycznych. Jest to zatem lektura wymagająca uwagi, ale też niezmiernie ciekawa.

Z ogromnym zainteresowaniem zapoznałam się z rozdziałami, poruszającymi – wydawać by się mogło – tematykę dość abstrakcyjną. Uważnie przeczytałam rozdział o Ivanie Belli, kosmonaucie z lat 90., którego wyczyn miał zwrócić uwagę na młode państwo słowackie. Od razu przypomniały mi się, opisane zresztą przez autora, architektoniczne osobliwości Bratysławy – most UFO  czy siedziba Słowackiego Radia.

Podobnie opowieść o historii znanego powiedzenia „Polak, Węgier, dwa bratanki…” – Łukasz Grzesiczak przytacza ciekawą teorię, jakoby owi Węgrzy byli po prostu zakarpackimi Słowakami, z którymi Polacy od zawsze potrafili się jakoś dogadać, zwłaszcza po wypiciu czegoś mocniejszego. Na potwierdzenie swojej tezy przypomina sobie bratysławskie wypady z przyjacielem w poszukiwaniu odpowiednio klimatycznych lokali z piwem.

Mapkę Bratysławy z takimi subiektywnie wybranymi przez autora miejscami znajdziecie w środku książki. Podobnie jak listę przebojów wraz z kodem QR, który przenosi czytelnika do krainy słowackiej sceny muzycznej, najpełniej zdaniem autora oddającej klimat opisywanych miejsc.

W publikacji znalazło się również kilka refleksji politycznych, które zyskały inny wydźwięk w kontekście wyników ostatnich słowackich wyborów do parlamentu. Jest opowieść o sympatiach narodowościowych przeciętnego Słowaka, ale też o antypatiach i problemie romskim, który od wielu lat uwiera słowackie społeczeństwo niczym kamyk w bucie. A żeby nie było zbyt poważnie, Grzesiczak w swojej książce sporo miejsca poświęca też słowackiej kuchni, legendzie Janosika i tego, w jaki sposób nasi południowi sąsiedzi postrzegają Polskę.

Na koniec dodam, że rozwiązanie zagadki, skąd Apacze w tytule książki, było dla mnie najbardziej zabawne i zaskakujące. Z oczywistych względów nie rozwinę tego tematu, mając nadzieję, że czytelnicy „Monitora Polonijnego” zechcą się tego dowiedzieć sami.

Chociaż o Słowacji napisano już wiele, zawsze warto sięgać po książki, które opisują osobisty punkt widzenia autora i są sumą jego doświadczeń i przemyśleń. To tak, jakby wyruszyć na długi spacer z osobą, która gdzieś kiedyś sama była „obca”, a rozpoznawszy nowy teren po swojemu, dzieli się z czytelnikami odkrytymi po drodze miejscami mniej turystycznymi i niekoniecznie interesującymii dla miejscowych. A po tej wędrówce – odpoczynek przy czymś mocniejszym i nowe, zaskakujące opowieści…

Agata Bednarczyk

MP 12/2023