Historia pewnego dywanu

Nowy adres, nowe potrzeby. Gdy Klub Małego Polaka podjął decyzję o przeprowadzce do nowego budynku w ślad za bratysławską Szkołą Polską, było jasne, że nową przestrzeń trzeba będzie odrobinę dopasować do jej najmłodszych użytkowników. Potrzeba numer jeden? Oczywiście dywan. Na szczęście zwyczajny, dwa na trzy metry, żadna funkcja latania w bonusie! Wydawało się więc, że będzie to bułka z masłem. Nic bardziej mylnego.

Zaczęło się od wyboru tego jedynego. Akryl, poliamid czy polipropylen? Krótkie włosie czy długie? I najważniejsze: jaki wzór i kolor, żeby posłużył dzieciom na długo i sprawił im radość.

W końcu decyzja zapadła – ten wymarzony będzie prostokątny, intensywnie niebieski, przedstawiający mapę świata i jego przeróżnych zwierzęcych mieszkańców!

Trzeba było jednak wrócić jeszcze na chwilę na ziemię – skąd wziąć na niego pieniądze?

Sponsor? Tylko gdzie go szukać i ile to potrwa? Z pensji prowadzącej zajęcia? Trochę drogo. Rodzice Klubowiczów? To mogłoby się udać… I rzeczywiście, wszyscy opiekunowie chcieli, żeby ich maluchy siedziały wreszcie na dużym dywanie, zamiast na niewielkich rozmiarów kocu turystycznym. Zbiórka przebiegła więc w ekspresowym tempie i można było zamawiać ten wspaniały, cudowny, wymarzony model.

Dotarł po dwóch tygodniach, tydzień przeleżał zwinięty w ciasny rulon w oczekiwaniu na najbliższe zajęcia, aż wreszcie nadeszła TA sobota. Pierwsza sobota w Klubie Małego Polaka.

Jakież emocje towarzyszyły jego rozwijaniu, z jaką niecierpliwością rodzice i dzieci wpatrywali się w widoczny coraz wyraźniej wzór… I wreszcie… jakież wielkie było rozczarowanie, gdy okazało się, że owa przepiękna mapa świata została źle nadrukowana i zamiast zachwycać, po prostu straszy! Ach! To zdecydowanie nie miało być tak!

Co jednak było robić? Zajęcia się odbyły, dzieci siedziały na dziwnie zniekształconych kontynentach, prześcigały się w rozpoznawaniu dziwnie wychudzonych zwierzątek i… mimo wszystko miały z tego frajdę.

Zmartwienie miała tylko prowadząca Klub Małego Polaka, bo czy w zaistniałej sytuacji przysługiwało jej prawo do reklamacja? Czy na stronie sklepu internetowego nie napisano przypadkiem, że zdjęcie produktu jest tylko poglądowe? I co robić z takim koszmarnym dywanem, na który zrzucili się przecież wszyscy rodzice?

Nie można tego było tak zostawić. Pstryk – szybkie zdjęcie dywanowego koszmarka, klik – szybki mejl do sklepu, który go sprzedał, a potem cierpliwe czekanie na odpowiedź, oczywiście z duszą na ramieniu. A gdy w końcu przyszła… radość, którą wygenerowała, była tak wielka, że można by nią było obdzielić pół miasta. Tak! Reklamacja przyjęta! Tak! Stary dywan zostanie odebrany! Tak! Nowy zostanie dostarczony w przebiegu dwóch dni! Trzy razy tak! Nie można sobie było wyobrazić piękniejszego scenariusza.

I co z tego wynika? Że warto czasem walczyć o swoje. A jednocześnie jest w tym wszystkim ukryta jeszcze jedna, może nawet głębsza prawda. Choć nowy dywan jest dokładnie taki, jaki miał być, i na jego widok można tylko westchnąć z zachwytem „ach!”, to tak naprawdę dzieci zachwyciły się nawet tym starym, z wadliwym nadrukiem. Warto czasem spojrzeć na świat ich wdzięcznymi oczami.

Natalia Konicz-Hamada

MP 12/2023