Z miłości do morza – miłość do Polski

 PIĘKNY TRZYDZIESTOLATEK 

W cyklu „Piękny trzydziestolatek“ kontynuujemy rozmowy Ryszarda Zwiewki z sygnatariuszami, którzy podpisali się pod wnioskiem, złożonym w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych Republiki Słowackiej o zarejestrowanie Klubu Polskiego, do czego doszło 18 stycznia 1994 r. Tym razem założyciel Klubu rozmawia z Františkiem Letenayem. Panowie znają się długie lata, mają dzieci w podobnym wieku i to dzięki nim utrzymywali kontakt, spotykając się przy okazji uczestnictwa dzieci w zajęciach szkółki piątkowej czy ich wyjazdach na kolonie w Polsce.

 

Ferko, z Polską łączy Cię żona Basia, ale również wczesne zainteresowanie językiem polskim. Jak do tego doszło? 

Decyzję o nauce języka polskiego podjąłem mniej więcej w wieku 16 lat. Jak sięgam pamięcią, to zawsze czułem pociąg do morza. Bardzo chciałem pływać po morzach i oceanach. Wyższa Szkoła Morska była w Polsce i w Związku Radzieckim. Druga możliwość mnie nie nęciła, skierowałem więc swoje kroki do Ośrodka Informacji i Kultury Polskiej w Bratysławie, który oferował kursy języka polskiego.

Ja z tej możliwości skorzystałem. Później, w ostatniej klasie gimnazjum, przygotowując się już do studiów w Polsce, wybrałem język polski jako kolejny przedmiot, z którego potem zdawałem maturę. Robiłem to wszystko z myślą o podjęciu studiów w Gdyni. Nieco później zostałem przyjęty w poczet studentów Wydziału Nawigacji Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni.

Gdynia była wymarzonym miejscem – w ramach praktyki morskiej pływałem na „Darze Pomorza” i tu poznałem Basię, moją małżonkę. Co prawda, kapitanem pod obcą banderą nie zostałem, ale miłość do pływania spożytkowałem inaczej – zbudowałem własną łódkę i teraz na niej przemierzam Dunaj. Miłość do pływania pozostaje bowiem na zawsze. A po studiach, przyjechaliśmy z Basią na Słowację.

 

Macie dwoje dzieci. W jakim języku z nimi rozmawialiście?  

Do dzieci zwracaliśmy się po słowacku, z żoną rozmawialiśmy po polsku. Dzieci miały więc pasywny kontakt z językiem polskim, używanym w rodzinie. Poza tym była szkółka piątkowa, kolonie w Polsce, polscy rówieśnicy, pobyty u rodziny w Polsce. Dzieci bez problemów porozumiewały się ze sobą, w naturalny sposób przesiąkły polszczyzną. Mało tego, później nasza córka skończyła filologię polską i angielską.

Wśród sygnatariuszy Klubu Polskiego były dwie osoby, które miały obywatelstwo polskie, natomiast pozostali to obywatele słowaccy, tak jak Ty. Wahałeś się przed złożeniem podpisu?

Nie, moja zgoda była zupełnie naturalna. Nigdy nie pomyślałem, żeby wiązało się to z jakimiś kłopotami. Prawdopodobnie, gdyby nie żona Basia i nasze dzieci, nie dowiedziałbym się o pracach zmierzających do założenia Klubu. Okoliczności sprzyjały temu, że kontakt z Polską miałem cały czas. Basia miała coraz więcej kontaktów z Polonią słowacką. W pewnym momencie dotarło do mnie, że pod wnioskiem założycielskim potrzebny jest podpis osoby posiadającej obywatelstwo słowackie. Pragnę podkreślić, że ze względu na moje bardzo dobre więzi z Polską, nie tylko rodzinne, nie zawahałem się go podpisać.

 

Jesteś więc jedną z osób, dzięki którym Klub Polski może dziś obchodzić swoje trzydziestolecie. Będziesz świętować?

Jestem wdzięczny za to, że mogłem być jednym z tych, dzięki którym powstał Klub Polski. W ciągu 30 lat kontakty z Klubem się zmieniły, już nie są takie jak na samym początku, bo dzieci dorosły, już mają swoje własne życie. Z Basią doskonale odnaleźliśmy się w rzeczywistości słowackiej. Potrzeba kontaktu ze środowiskiem polonijnym już nie jest tak intensywna, jak na samym początku. No i muszę się przyznać, że nie jestem zbytnio towarzyskim człowiekiem, nie mam potrzeby, by systematycznie się spotykać, nawiązywać nowe znajomości. To nie dla mnie. Małżonka utrzymuje relacje z polskojęzycznymi znajomymi.

 

Jesteś czytelnikiem „Monitora Polonijnego“, więc wiesz, co dzieje się w naszym środowisku. Jak postrzegasz Klub Polski?

Dla mnie Klub Polski był platformą do spotkań Polaków na obczyźnie. Wtedy, 30 lat temu Polacy mogli się czuć rzeczywiście jak na obczyźnie – byli daleko od domu, tęsknili za bliskimi. Obecnie jest inaczej, ludzie pracują w różnych krajach, przyjeżdżają na czasowe kontrakty. Dziś łatwo się przeprowadzić z kraju do kraju i popracować kilka miesięcy raz tu, raz tam. Ten główny cel Klubu jako platformy spotkań, został wtedy spełniony, spełnia się i teraz. Cieszy mnie, gdy widzę mnóstwo dzieci czy to na polskich mszach, czy na licznych imprezach organizowanych przez Klub.

 

Ferko, dziękuję Ci bardzo za spotkanie i rozmowę. A co chciałbyś powiedzieć na koniec?

Polacy, składając życzenia, mówią „sto lat“, więc i ja życzę Klubowi Polskiemu sto lat!

 

Ryszard Zwiewka
Zdjęcie: archiwum FL

MP 3/2024